Wczoraj usłyszałem, że pisanie o technologiach niesie ze sobą coraz trudniejsze do znalezienia zalety dla obecnych mediów: jest zarówno interesujące jak i dochodowe. O ile informacji dostarcza prawie każda dziedzina życia wytłumaczona w przystępny sposób, to z zarabianiem na pisaniu coraz gorzej. Powinniśmy zatem trzymać się technologii, mówić o niej i szerzyć jej zdobycze. Przy okazji zarabiać.
Jeżeli spojrzeć na sprawy z drugiej strony, pisanie o technologii ma kilka warstw. Testy urządzeń i relacje na żywo z premier oczekiwanych gadżetów, snucie futurystyczny koncepcji oraz ocenianie biznesowej kondycji firm. To pierwsze nakręca potencjalnych klientów, ale zmierza w ślepy zaułek. Trudno przekazem na żywo przebić media społecznościowe, które i tak wszystko będą wiedzieć szybciej i... no tak, tylko szybciej. Nowy smartfon sto pierwszej generacji nie jest już tym samym, co ten pierwszy, o którym wcześniej nikomu się nie śniło. Futurystyczne koncepcje są świetne, bo rozwijają wyobraźnię, ale po nie z kolei można sięgać po pisarzy, fachowców w rodzaju Lema czy Kurzweila. W gruncie rzeczy wszystko zostało już napisane, a żeby nowe było równie dobre, wypadałoby się kilka razy zastanowić, zanim się zacznie tworzyć samemu.
Trzeci kierunek jest ciekawy dla działów ekonomicznych i dla tych, którzy lubią postrzegać świat przez pryzmat liczb. Młodzi miliarderzy, spektakularne przejęcia czy równie widowiskowe bankructwa odstresowują nie gorzej niż tani horror. W tym wszystkim jednak gubi się sens dziejących się wydarzeń. Za nimi stoją prawdziwi ludzie, których pogoń za nowościami, koniecznością naszych czasów, może doprowadzić do zguby.
Przykład z pogranicza wszystkich trzech trendów. Chińska firma Xiaomi przed kilkunastoma miesiącami zaproponowała rewolucyjny sposób docierania do klientów. Zrezygnowano z sieci sklepów, sprzedaż była prowadzona w sieci, a oferowane smartfony coraz tańsze. Prezes Lei Jun nie krył uwielbienia dla Steve'a Jobsa, na prezentacje produktów ubierał się nawet w podobne spodnie i swetry. Xiaomi notowało w ubiegłym roku 300 proc. wzrostu, a dziś jedynie 30 proc. Strategia została przechwycona i wszystko, co firma powiedziała zostało zgodnie z zasadą znaną z amerykańskich filmów, wykorzystane przeciwko niej.
Lei przyznaje, że był jednocześnie innowatorem, rzucał wyzwanie rynkowi i wprowadzał zamieszanie wśród dotychczasowych zasad. Szczególnie to ostatnie, określane wszechobecnym w środowisku startupów słowem "disrupt" okazało się gwoździem do trumny. Xiaomi obawia się o swoją przyszłość, bo dziś samo zostało wyzwane na bezpardonowy pojedynek w technologicznej wojnie, w której nie bierze się jeńców.