Rozpościerał się bowiem nad nimi szklany sufit – wystarczająco duży elektorat negatywny plus – w niektórych krajach – blokująca zdobywanie odpowiedniej liczby mandatów ordynacja wyborcza.
Być może wskutek obecnego kryzysu z falą uchodźców za jakiś czas się to zmieni i partie antyimigranckie zaczną zdobywać większość w parlamentach. Niektórzy antyestablishmentowcy nie zamierzają jednak czekać. Już próbują pozyskiwać nowych wyborców, i to w grupach, które kojarzyły się dotychczas ze światem przez nie zwalczanym. Największe z takich ugrupowań w Europie, francuski Front Narodowy, postanowiło się więc otworzyć na muzułmanów.
Pozornie wydaje się to absurdalne, by budująca popularność na hasłach antyimigranckich partia zwracała się o poparcie do wyznawców islamu, stanowiących zdecydowaną większość byłych, obecnych i przyszłych imigrantów.
Być może jednak szefowa Frontu Marine Le Pen poważnie potraktowała ostatnią powieść Michela Houellebecqa „Uległość", z której wynika, że nie ma szans na prezydenturę. Bo establishment, od socjalistów po gaullistów, by uniemożliwić jej zwycięstwo w drugiej turze wyborów, poprze kandydata partii muzułmańskiej. Wydając przy okazji Francuzów na islamizację, w tym pozbawienie praw kobiet i mniejszości, które teoretycznie powinny być mu bliskie.
Niezależnie od tego, czy inspiracja pochodzi z literatury, pomysł wcale nie jest skazany na porażkę. Wielu zwolenników Frontu Narodowego da się zapewne przekonać, że w celu zdobycia władzy można się dogadać i z częścią muzułmanów, by – gdy już się ją zdobędzie – zatrzymać napływ następnych. Także dla części wyznawców islamu może być to atrakcyjne, na przykład dla tych, którzy potrzebują pracy, a nie dodatkowej konkurencji współwyznawców.