Gospodarka, a szczególnie rynki finansowe, lubią jasne sytuacje. Większość biznesu i ekonomistów woli, gdy znany jest program gospodarczy państwa, nawet słaby i niedopracowany, niż gdy państwo dryfuje w nie do końca określonym kierunku. Znając program, biznes może podejmować decyzje zarówno zbieżne z interesem państwa, jak i dla niego złe – na przykład może wstrzymywać się z inwestycjami. Z tego punktu widzenia samodzielne rządy PiS byłyby dużą wartością.
Co ważne, PiS ma już szkielet programu gospodarczego. Znamy jego stosunek do wielu najważniejszych problemów naszego państwa. Teraz czas, by określił, które ze swoich obietnic zamierza realizować, i w jakiej kolejności. Nie ma możliwości realizowania wszystkich naraz, wiadomo też, że niektóre pomysły są albo zbyt kosztowne dla finansów państwa, albo wręcz mogą je zrujnować – jak obniżenie wieku emerytalnego czy obietnice dla śląskich kopalni.
Jestem przekonany, że na większość z tych pytań PiS udzieli odpowiedzi przed końcem roku. Zresztą już pod koniec kampanii, gdy zwycięstwo było pewne, PiS miarkował się w sprawach tych kosztownych propozycji. W ostatnim wywiadzie dla „Rzeczpospolitej" ekspert gospodarczy tej partii Paweł Szałamacha mówił już tylko o stopniowym realizowaniu obietnic. A sprawa emerytur w ostatnich tygodniach w ogóle ucichła, aż do drugiej debaty telewizyjnej.
Większą wagę niż do tych populistycznych kosztownych obietnic przykładałbym do zapowiedzi pozytywnych działań, szczególnie do uszczelnienia systemu podatkowego (korzyść w postaci kilkunastu miliardów złotych) czy jasnej i suwerennej polityki energetycznej. Trzeba pamiętać, że samodzielne rządzenie ma też wady. Podstawą jest to, że nie będzie koalicjanta, na którego można by złożyć odpowiedzialność za własne niepowodzenia. Teraz Andrzej Lepper i Samoobrona nie będą hamować przemian na wsi, a PSL nie będzie blokował w Sejmie rządowych projektów ustaw. Wszystko, co zrobi PiS, pójdzie na jego rachunek.