A co ze starymi zapowiedziami? Przypomnę tylko, że z 51 obietnic zawartych w listopadowym exposé Beaty Szydło pięć miało zostać zrealizowanych podczas pierwszych 100 dni rządzenia. Faktycznie zostały zrealizowane dwie, czyli program 500+ i cofnięcie reformy sześciolatków.
Nie ma obniżenia wieku emerytalnego, podwyższenia kwoty wolnej od podatku, bezpłatnych leków dla seniorów i wprowadzenia minimalnej stawki godzinowej w wysokości 12 zł. Najgorzej – z punktu widzenia wiarygodności pani premier – wygląda kwestia wieku emerytalnego. Ministrowie co rusz sygnalizują, że woleliby się z całej sprawy na czas dłuższy wycofać. Budżetu na to nie stać.
Teraz będziemy mieli i stare, i nowe obietnice. Narzuca się proste pytanie: po co? PiS i bez tych nowych zapowiedzi bardzo dobrze wypada w sondażach. A festiwal obietnic zawsze stwarza ryzyko utraty wiarygodności. Zwłaszcza że wyborcy jeszcze nawet nie mieli szansy poczuć skutków realizacji pierwszej obietnicy, czyli pieniędzy na dzieci.
Być może PiS chce pójść za ciosem. Jest to jednak tylko cios propagandowy. Z racji samej obsługi programu 500+ już w przyszłym roku sytuacja ministra finansów będzie nie do pozazdroszczenia.
Na dokładanie kolejnych kosztownych klocków nie starczy po prostu pieniędzy. Chyba że – w co nie wierzę – rząd Beaty Szydło chce doprowadzić do wcale niepięknej katastrofy budżetowej. I chyba że – w co już bardziej jestem skłonny uwierzyć – nawał obietnic i próby ich realizacji będą rodzajem osłony towarzyszącej politycznym igrzyskom w kolejnych miesiącach.