Telewizja Polska ten mecz pokazała, co było niespodzianką, ale już nie szokiem, bo tenis w PRL za Gierka stał się poważanym sportem. Pasował do małego fiata, Pewexu, wreszcie niewstydliwej ochoty na bogacenie się. Władze przekonywały, że budują dziesiątą przemysłową potęgę świata i Fibak znakomicie wstrzelił się w ten czas. Miał szczęście, w epoce siermiężnego Gomułki skończyłby zapewne jak Władysław Skonecki, najwybitniejszy po wojnie gracz przed nim. Musiałby wyjechać, a w ojczyźnie znaczyłby mniej niż brązowy medalista mistrzostw Europy w podnoszeniu ciężarów, pochodzący z robotniczego klubu, a jeszcze lepiej z robotniczej rodziny.

Przed pojawieniem się Fibaka w moim pokoleniu o wyjątkowości tenisa na tle innych gier (o ile ktoś czuł, że jest wyjątkowy, a ja czułem) decydował jeden człowiek – Bohdan Tomaszewski. To dzięki niemu nie została zerwana historyczna ciągłość, to on nie pozwalał zapomnieć o Jadwidze Jędrzejowskiej, Ignacym Tłoczyńskim, Józefie Hebdzie i innych przedwojennych graczach. Nawet dziś, gdy wraz z piłkarską reprezentacją swego kraju przyjeżdża do Warszawy duński dziennikarz mówiący po polsku o nazwisku Gottschalk i telewizje robią z nim wywiady, mam tylko jedno skojarzenie: czy to rodzina Jurka Gottschalka, z którym pan Bohdan walczył tuż przed wojną o mistrzostwo Polski juniorów?

W ten na pół realny, na pół literacki świat w połowie lat 70. wkroczył Fibak. I nie chodziło tylko o to, że zaczął świetnie grać. Był to czas, gdy polscy studenci zaczęli na wakacjach dostawać paszporty na Zachód. Jeździliśmy, by zwiedzić i zarobić, ale przede wszystkim udawaliśmy, że do tego świata pasujemy, choć nie pasowaliśmy. Aż tu nagle pojawia się chłopak taki jak my i odnosi sukces nie tylko w prestiżowym sporcie, ale też w rynkowej grze prowadzonej w świecie realnego pieniądza, a nie bonów Pekao. Fibak staje się gwiazdą także na Zachodzie – człowiekiem bogatym i podziwianym za to, jak gra i jak żyje.

Władza reaguje pozytywnie: budujemy korty (sam budowałem i potem na nim uczyłem się grać), pojawiają się polskie rakiety (marki Polonez), polskie piłki (marki Stomil), a ja w „Przeglądzie Sportowym" szukam informacji, jak wypadł Fibak w drugiej rundzie turnieju w Acapulco lub Antwerpii, czy wystarczy mu punktów, by awansować do Masters, czy z Karlem Meilerem wygrali w deblu.

Chyba nie tylko my czuliśmy przed finałem Fibak – Orantes w roku 1976, że sytuacja jest wyjątkowa, bo legendarny amerykański dziennikarz Bud Collins powiedział z Houston (można to znaleźć w internecie): „Dzień dobry, witam Polskę". Dziś już żaden komentator tak nie powie, bo nie ma powodu. Mur w Berlinie upadł dawno, młodzi Polacy w Londynie i Nowym Jorku czują się jak u siebie, Agnieszka Radwańska wygrała Masters i była w finale Wimbledonu. Ale dziś, gdy mija 40 lat od Houston, warto przypomnieć – na początku był Wojciech Fibak.