Prasa raczej nie lubi sprostowań, a prostujący nieraz ich nadużywają. Sąd Najwyższy w najnowszym wyroku wyjaśnił część rygorów tej materii.
Tomaszowi Lisowi, redaktorowi naczelnemu „Newsweeka", proces wytoczył Grzegorz Bierecki, współtwórca SKOK, senator PiS, za tekst „Dobrodziej prawicy śpi spokojnie" z 9 lutego 2016 r. Senator domagał się sprostowania kilku informacji dotyczących umorzonego zresztą śledztwa w sprawie zbadania finansów SKOK. Sądy niższych instancji, a teraz Sąd Najwyższy nakazały redaktorowi naczelnemu tygodnika sprostowanie kilku informacji, ale rozprawa przed SN skupiła się na kwestiach formalnych.
Czytaj także: Prawo prasowe: formalizm sprostowania ma granice
Pełnomocnik tygodnika zarzucił, że zasądzone sprostowanie przekracza dopuszczalną wielkość. Zgodnie bowiem z art. 31a ust. 6 prawa prasowego tekst sprostowania nie może przekraczać dwukrotnej objętości fragmentu materiału prasowego, którego dotyczy (ani zajmować więcej niż dwukrotność czasu antenowego). Co ciekawe, w tej sprawie chodziło o kilkadziesiąt znaków: kwestionowany tekst liczył tylko 268 znaków, dwukrotność to 476 znaków, tymczasem opublikowane sprostowanie liczyło 756 znaków, ale łącznie z tzw. wstępem, tj. przytoczeniem tytułu prostowanego tekstu, miejsca i czasu zamieszczenia. I to był główny zarzut tygodnika.
Z kolei pełnomocnik powoda adwokat Dariusz Pluta argumentował, że rzeczowość wymaga podania tych wstępnych informacji, ale nie powinny się one zaliczać do tekstu sprostowania, i zmniejszać merytorycznej części.