Największą bolączką polskich sądów jest ich nadmierne obciążenie. Z danych Ministerstwa Sprawiedliwości wynika, że tylko w pierwszym kwartale 2012 r. do wszystkich sądów powszechnych w kraju wpłynęło 3 mln 560 tys. spraw, w tym do rejonowych – 3 mln 300 tys. To o 200 tys. więcej niż rok wcześniej. Średnio na wyrok trzeba czekać pół roku, ale zdarzają się też takie sprawy, które ciągną się pięć, osiem, a nawet więcej lat.
Za kradzież prądu kodeks karny przewiduje dziś nawet do pięciu lat więzienia
Coraz trudniej się temu dziwić, skoro sądy zajmują się sprawami, którymi nie powinny, ze względu na ich koszty i stratę czasu. Tak było z procesem Janusza Z., który niedawno zakończył się przed jednym z warszawskich sądów rejonowych. Skazał on mężczyznę-recydywistę na trzy miesiące pozbawienia wolności za kradzież energii wartej 70 gr. Wyrok wprawdzie nie jest jeszcze prawomocny, ale budzi zastanowienie, że w ogóle doszło do jego wydania. Poniesione do tej pory na proces koszty już wyniosły ponad 2 tys. zł.
Łukasz Chojniak z Uniwersytetu Warszawskiego twierdzi, że w tej sprawie trochę winne jest samo prawo, które akurat w przypadku kradzieży energii nie kwalifikuje czynu ze względu na jego wartość na przestępstwo lub wykroczenie. Znaczenie ma tutaj przeszłość podsądnego, który wyszedł z więzienia po wyroku za kradzież.
– Wartość szkody jest jednak minimalna, śmiało można więc było skorzystać z umorzenia ze względu na znikomą społeczną szkodliwość czynu – twierdzi mimo to.