W ostatni wtorek do 22 instytucji w całym kraju, m.in. szpitali, prokuratur, centrów handlowych, dotarła e-mailem anonimowa informacja o podłożeniu ładunku wybuchowego. Sprawcy ujawnili w nim rzekomo także motyw swoich działań. „Robimy to przeciwko człowiekowi, który pomaga w namierzaniu nas".

W sumie trzeba było ewakuować 2,7 tys. osób, niektóre, np. pacjentów szpitali, z narażeniem ich zdrowia. W operację zaangażowanych było 443 funkcjonariuszy policji i 22 psy. Policja zatrzymuje kolejne osoby mogące mieć związek z fałszywymi alarmami. Zapowiada także, że koszty całej ewakuacji zostaną szczegółowo wyliczone i trafią do prokuratury, by ta wniosła do sądu o nakazanie zwrotu określonej kwoty. W grę może wchodzić nawet kilkadziesiąt tysięcy złotych.

Ostateczną kwotę ustalą najpierw poszczególne służby zaangażowane w ewakuację. Jeśli sprawców będzie kilku, a sąd udowodni im współsprawstwo (podział ról, wspólny plan działania), zapłacą solidarnie. Jeśli każdy działał na własną rękę, osobno będą pokrywali szkodę związaną z ewakuacją miejsca, którego alarm dotyczył.

Płacenie za ewakuację przez sprawców fałszywych alarmów ma się stać regułą.  Oczywiście tylko wówczas, gdy skazany będzie w kondycji finansowej dającej gwarancję na odzyskanie sumy. Nie można także zapominać, że są sytuacje, w których nawet takie zdarzenia jak wtorkowe nie spowodują obciążenia kosztami ewakuacji. Przykład? Sprawca jest osobą niepoczytalną albo bezdomną.

Niezależnie od konsekwencji finansowych oskarżonemu w sprawie fałszywego alarmu grozi proces, a w jego wyniku skazanie i pobyt w kryminale. Kodeks karny przewiduje za to od sześciu miesięcy do ośmiu lat więzienia. Niestety te najsurowsze wyroki zapadają tylko w nielicznych sprawach. Zdarzają się jednak wyjątki. Kilkanaście dni temu jeden z sądów rejonowych   aresztował dwóch młodych mężczyzn, którzy wywołali fałszywy alarm bombowy w sądowym gmachu. Zwykle w takich sprawach orzekany był dozór policyjny.