Pierwsze tygodnie po nowelizacji kodeksu drogowego wyglądały obiecująco. Na drogach ruch był spokojniejszy, a w gorącej wodzie kąpanych kierowców jakby mniej. Wysokie mandaty były kolejną próbą poprawy bezpieczeństwa. O tym, że działają, miały świadczyć pierwsze statystyki, które pokazały m.in., że mandatów za nadmierną prędkość jest mniej o 30 proc. Tymczasem dyscyplina kierowców już spada. Świadczą o tym najnowsze badania przestrzegania przepisów. Może ubyło kontroli, których w pierwszym okresie obowiązywania przepisów trudno było nie zauważyć?

Jeśli tak jest, to nie wysokość mandatu będzie miała wpływ na bezpieczeństwo na drogach, co jest oczywiste nie od dziś, ale prawdopodobieństwo ukarania, a ono utrzymuje się na takim samym poziomie jak przed podwyższeniem sankcji. Kierowcy znają miejsca na swojej trasie, gdzie mogą spodziewać się kontroli. Wielu z nich wgrało w smartfony odpowiednie aplikacje informujące o obecności policji. Jadąc np. przez Warszawę, każdy widzi, że tam, gdzie jest to możliwe, ci trzymający swoje auto w ryzach 50 km/h są w mniejszości.

Czytaj więcej

Mandaty wyższe, ale wypadków więcej

Wygląda więc na to, że kolejne podwyżki mandatów poprawiły przede wszystkim samopoczucie pomysłodawców. Ewentualnie przekonanie funkcjonariuszy policji, że dzięki groźbie poważnych konsekwencji finansowych kierowcy zaczną drżeć na samą myśl o spotkaniu z nimi. Kierowcy chyba przyjęli wyższe mandaty jako oczywistość. Jest, jak jest, a jechać trzeba. Może się uda bez wpadki. Przecież trudno, żeby patrole stały na każdym skrzyżowaniu.

Na razie tragedii nie ubyło, a nawet jest ich więcej. Oby jednak w podsumowaniu rocznym ofiar było mniej. Aby tak się stało, sami kierowcy muszą zrozumieć, że nadmierna prędkość często nie popłaca i że w tym wszystkim nie chodzi o fart czy spryt, tylko po prostu o życie.