Szpitale ograniczają pacjentom dostęp do ostrego dyżuru

Szpitale ograniczają pacjentom dostęp do ostrego dyżuru, ale nie zawsze zgodnie z prawem.

Publikacja: 05.02.2013 07:40

Szpitale ograniczają pacjentom dostęp do ostrego dyżuru, ale nie zawsze zgodnie z prawem.

Szpitale ograniczają pacjentom dostęp do ostrego dyżuru, ale nie zawsze zgodnie z prawem.

Foto: Fotorzepa, Kuba Kamiński

W środku nocy zdenerwowani rodzice z rocznym dzieckiem przyjeżdżają do izby przyjęć krakowskiego szpitala na Prokocimiu. Dziewczynka ma prawie 40° C gorączki, chociaż wcześniej dostała paracetamol. Jej lekarz rodzinny jest na urlopie. Wcześniej opiekunowie dzwonią po pogotowie. Dyspozytorka sugeruje im, że w karetce lekarz raczej nie przyjedzie, lepiej więc, żeby sami podjechali z dzieckiem na Prokocim. W szpitalu pani z recepcji informuje, że nie przyjmują pacjentów bez skierowania, bo lecznica ma swoje procedury. Lekarze dyżurni nie chcą rozmawiać z rodzicami, twierdząc, że są bezczelni, a dziecko przecież nie umiera.

206 osób dziennie przyjmował w 2011 r. SOR Szpitala Bielańskiego w Warszawie

Kończy się na tym, że dziewczynkę przyjmuje dr Ewa Krawiec, stawiając diagnozę, iż dziecko ma gorączkę o nieznanej przyczynie. Rodzina wraca do domu. O godz. 2.30, po lekach przeciwgorączkowych, dziecko ponownie ma temperaturę 40° C. Ta historia rozegrała się przed dwoma tygodniami w izbie przyjęć Uniwersyteckiego Szpitala Klinicznego w Krakowie. Rodzice są oburzeni, że nie uzyskali pomocy, a dziecko mogło umrzeć. Lecznica nie zgadza się z zarzutami.

235 szpitalnych oddziałów ratunkowych działa w całym kraju (dane NIK)

– Z naszych doświadczeń wynika, że duża część pacjentów zgłaszających się do izby przyjęć powinna trafić do zwykłej przychodni. Jeśli dziecko miało wysoką temperaturę, rodzice powinni pojechać do całodobowego ambulatorium, których na terenie Krakowa działa 11. Gdyby medyk stwierdził, że stan dziecka jest poważny, wystawiłby skierowanie do szpitala – tłumaczy Magdalena Oberc, rzecznik prasowy placówki.

Łamanie zasad

Sytuacja nieco inaczej wygląda z punktu ustawy o Państwowym Ratownictwie Medycznym. Wedle przepisów, jeśli życie lub zdrowie pacjenta staje się nagle zagrożone, do izby przyjęć czy na szpitalny oddział ratunkowy (SOR) skierowania nie potrzeba.

– Szpital nie może tu mieć swoich procedur, bo w przeciwnym razie postępuje bezprawnie. Ale może się tak zdarzyć, że szpital ma „swoją" zasadę klasyfikowania chorych – zauważa Jolanta Budzowska z kancelarii Budzowska Fiutowski i Partnerzy Radcowie Prawni.

Podkreśla, że duży odsetek spraw o odszkodowania za błędy medyczne, jakie prowadzi, związany jest z nieprawidłową diagnozą lub jej brakiem na SOR.

– Często dyżurują tam lekarze bez doświadczenia i są przemęczeni, a to wszystko sprzyja błędom w leczeniu – zaznacza Budzowska.

Krakowska historia jak w soczewce pokazuje problem, z którym w całym kraju borykają się pacjenci zagubieni w systemie ratownictwa medycznego.

Zdaniem lekarza Krzysztofa Łandy, w tym akurat wypadku życie dziecka było zagrożone i należała mu się pomoc.

Wielu chorych odsyłanych z kwitkiem nadal nie wie, że w ich mieście działają nocne ambulatoria, o których wspomniała Magdalena Oberc. NFZ nie przeprowadził odpowiedniej kampanii informacyjnej. Pacjenci zazwyczaj jadą więc na ostry dyżur do szpitala. Tymczasem od marca 2011 r., za sprawą nowelizacji ustawy o świadczeniach opieki zdrowotnej, na terenie każdego województwa funkcjonują nocne i świąteczne punkty opieki zdrowotnej. Jeśli więc chory w nocy lub w święto źle się poczuje, np. dostanie ataku kaszlu czy wymiotów, powinien pójść po pomoc lekarską właśnie do jednego z tych punktów.

Problem ten zobrazował już raport NIK z listopada 2012 r.

Urzędnicy, kontrolując m.in. Wojskowy Instytut Medyczny w Warszawie, doszli do wniosku, że spośród 63 pacjentów przyjmowanych na oddział ratunkowy lecznicy od 37 do 45 proc. osób w ogóle nie kwalifikowało się do tego, by dostać tam pomoc. Byli to bowiem chorzy, których dolegliwości trwały od kilku tygodni i nie uzyskali skutecznej pomocy od lekarza rodzinnego.

– Lekarze obniżają w ten sposób koszty funkcjonowania swoich gabinetów, bo za każde zlecone choremu badanie muszą zapłacić z puli otrzymywanej z NFZ. Wysyłając go do nas, nie ponoszą tych wydatków – mówi płk dr n. med. Piotr Dąbrowiecki, rzecznik prasowy warszawskiego WIM.

Kontrolerzy NIK w raporcie wskazali, że sytuacja mogłaby się poprawić, gdyby oddziały ratunkowe przeprowadzały dobór pacjentów i lekarze dyżurni oceniali, czy chory może dostać pomoc na ostrym dyżurze. Zdaniem NIK byłoby też lepiej, gdyby szpital posiadający oddział ratunkowy miał jednocześnie kontrakt z NFZ na nocną pomoc lekarską, bo łatwiej tam odesłać chorego.

Nie od dziś bowiem wiadomo, że funkcjonowanie oddziałów ratunkowych generuje długi lecznicom. Dyrektorzy szpitali twierdzą, że medycyna ratunkowa jest niedofinansowana, a w dodatku nie mogą dostać zapłaty od NFZ za świadczenia, których lekarze udzielają pacjentom na SOR.

Co więcej, lecznice borykają się jeszcze z innym problemem. Jeśli szpital wyczerpie miesięczny limit, np. dziesięciu określonych zabiegów, na które w większości trafili pacjenci przywiezieni na oddziały, nie dostanie już zapłaty za operację przeprowadzoną chorym czekającym od dawna w kolejce.

Rozliczenia do poprawy

– Pacjenci nagli wypierają planowych. System rozliczeń za usługi medyczne pomiędzy szpitalami a funduszem jest niesprawiedliwy. Powoduje, że NFZ w pierwszej kolejności płaci miesięcznie za leczenie pacjentów z oddziału ratunkowego szpitala – mówi Katarzyna Fortak-Karsińska, radca prawny, który w imieniu warszawskich i łódzkich szpitali wystąpiła do ministra zdrowia o interwencję w sprawie rozliczeń.

masz pytanie, wyślij e-mail do autorki k.nowosielska@rp.pl

Chory traktowany jak niechciany petent

 

W środku nocy zdenerwowani rodzice z rocznym dzieckiem przyjeżdżają do izby przyjęć krakowskiego szpitala na Prokocimiu. Dziewczynka ma prawie 40° C gorączki, chociaż wcześniej dostała paracetamol. Jej lekarz rodzinny jest na urlopie. Wcześniej opiekunowie dzwonią po pogotowie. Dyspozytorka sugeruje im, że w karetce lekarz raczej nie przyjedzie, lepiej więc, żeby sami podjechali z dzieckiem na Prokocim. W szpitalu pani z recepcji informuje, że nie przyjmują pacjentów bez skierowania, bo lecznica ma swoje procedury. Lekarze dyżurni nie chcą rozmawiać z rodzicami, twierdząc, że są bezczelni, a dziecko przecież nie umiera.

Pozostało 89% artykułu
W sądzie i w urzędzie
Czterolatek miał zapłacić zaległy czynsz. Sąd nie doczytał, w jakim jest wieku
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Spadki i darowizny
Podział spadku po rodzicach. Kto ma prawo do majątku po zmarłych?
W sądzie i w urzędzie
Już za trzy tygodnie list polecony z urzędu przyjdzie on-line
Zdrowie
Ważne zmiany w zasadach wystawiania recept. Pacjenci mają powody do radości
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Sądy i trybunały
Bogdan Święczkowski nowym prezesem TK. "Ewidentna wada formalna"