W środku nocy zdenerwowani rodzice z rocznym dzieckiem przyjeżdżają do izby przyjęć krakowskiego szpitala na Prokocimiu. Dziewczynka ma prawie 40° C gorączki, chociaż wcześniej dostała paracetamol. Jej lekarz rodzinny jest na urlopie. Wcześniej opiekunowie dzwonią po pogotowie. Dyspozytorka sugeruje im, że w karetce lekarz raczej nie przyjedzie, lepiej więc, żeby sami podjechali z dzieckiem na Prokocim. W szpitalu pani z recepcji informuje, że nie przyjmują pacjentów bez skierowania, bo lecznica ma swoje procedury. Lekarze dyżurni nie chcą rozmawiać z rodzicami, twierdząc, że są bezczelni, a dziecko przecież nie umiera.
206 osób dziennie przyjmował w 2011 r. SOR Szpitala Bielańskiego w Warszawie
Kończy się na tym, że dziewczynkę przyjmuje dr Ewa Krawiec, stawiając diagnozę, iż dziecko ma gorączkę o nieznanej przyczynie. Rodzina wraca do domu. O godz. 2.30, po lekach przeciwgorączkowych, dziecko ponownie ma temperaturę 40° C. Ta historia rozegrała się przed dwoma tygodniami w izbie przyjęć Uniwersyteckiego Szpitala Klinicznego w Krakowie. Rodzice są oburzeni, że nie uzyskali pomocy, a dziecko mogło umrzeć. Lecznica nie zgadza się z zarzutami.
235 szpitalnych oddziałów ratunkowych działa w całym kraju (dane NIK)
– Z naszych doświadczeń wynika, że duża część pacjentów zgłaszających się do izby przyjęć powinna trafić do zwykłej przychodni. Jeśli dziecko miało wysoką temperaturę, rodzice powinni pojechać do całodobowego ambulatorium, których na terenie Krakowa działa 11. Gdyby medyk stwierdził, że stan dziecka jest poważny, wystawiłby skierowanie do szpitala – tłumaczy Magdalena Oberc, rzecznik prasowy placówki.