Tak wygląda rzeczywistość na polskich komisariatach. Gdy już się uda zgłosić przestępstwo, wcale nierzadko policja próbuje zaniżać wartość skradzionych rzeczy czy szkód.
Przekonał się o tym jeden z mieszkańców Warszawy, który składał zawiadomienie o włamaniu do jego samochodu. Kiedy odpowiedział na pytanie, na jaką kwotę szacuje wartość szkód, okazało się, że na zbyt wysoką. Policjantka, która spisywała jego zeznania, po konsultacji z przełożonym stwierdziła, że to niemożliwe, aby szkody tyle wynosiły i poszkodowany musi ich wartość obniżyć. I chociaż przełożony policjantki nawet tego pojazdu nie widział, wiedział lepiej od zgłaszającego, jakie szkody wyrządzili sprawcy włamania.
Najważniejsze to zniechęcić
Inny przykład, również z Warszawy.
– Jest pan pewien, że został okradziony? Za składanie fałszywych zeznań grozi odpowiedzialność karna. W ten sposób mógł pan sam podrzeć sobie płaszcz. Moja mama jest krawcową i się na tym znam – usłyszał okradziony od policjanta.
Kobieta, której zerwano w tramwaju złoty łańcuszek, czekała dwie godziny, aż będzie mogła zgłosić kradzież. Kilka osób z kolejki zrezygnowało. Zrobiła awanturę. Ktoś wreszcie zgodził się z nią porozmawiać. Usłyszała pytanie: a po co właściwie chce to pani zgłosić?