Każdy z nas nie raz słyszał powiedzenie mówiące o tym, że „najciemniej jest pod latarnią" – rzeczy znajdujące się blisko nas, choć powinny być dla nas najbardziej zrozumiałe i oczywiste, często wcale się takie nie okazują. Potwierdzenie tej teorii można znaleźć w wielu sytuacjach życia codziennego. Pierwsza wizyta w naszym domu gościa, który zachwyca się meblami, dekoracjami, klimatem wnętrza czy podobnymi kwestiami, potrafi uzmysłowić nam, że sami zdążyliśmy już zapomnieć o tych specyficznych cechach. Nie zauważając ich na co dzień, przestaliśmy je doceniać. Za sprzątanie zabieramy się dość niechętnie, zwykle dopiero gdy zbierze się dość gruba warstwa kurzu. Sytuacja ta daje nam szansę uporządkowania tej bliskiej nam przestrzeni (co w efekcie zawsze daje nam pewną satysfakcję), jest okazją do pozbycia się rzeczy niepotrzebnych albo zmiany ustawienia mebli, przyczyniającej się do zwiększenia funkcjonalności pomieszczenia i lepszego dostosowania go do naszego zapotrzebowania.
Twoje wnętrze
Teraz wyobraź sobie, że „domem" z powyższej sytuacji jest Twoje ciało, a odwiedzającym kolejne „pomieszczenia" – Ty sam. Już na samym początku zauważysz pewnie, że rzadko myślisz o sobie w taki sposób. Ile razy w ostatnim roku zdarzyło Ci się myśleć o dużym palcu u nogi? Jak często zastanawiałeś się nad swoimi żebrami albo łopatkami? Nie chodzi tu oczywiście o wypadki losowe, gdy uderzymy się w duży palec albo połamiemy żebra. Pierwszym sygnałem alarmowym dla naszej świadomości, oznajmiającym, że dzieje się coś złego, jest ból. Udajemy się wtedy dość niechętnie do lekarza („sprzątamy dom"), by dzieląc się z nami swoją wiedzą i aplikując odpowiednie leki, pomógł przywrócić porządek w naszym wnętrzu, co zadziała choć na chwilę – aż do następnego razu. Zdajemy sobie bowiem sprawę z tego, że większym „domowym kataklizmom" zapobiega jedynie regularna dbałość o dom – jego sprzątanie, troska o wyposażenie i stosowanie odpowiednich środków ostrożności. Zgodnie z tą logiką łatwo dojść do wniosku, że stałe i systematyczne „świadome skanowanie" swojego wnętrza, a więc ciała, sprawdzanie jakości ruchu i dbanie o jego efektywność, jest najprostszą drogą do zapobiegania chorobom i nadużyciom. Dlaczego więc nie stosujemy się do tej zasady?
Mimo tego że ciało jest tak blisko nas, „jest nami", rzadko jest przedmiotem naszej codziennej refleksji, dopóki coś się w nim „nie zepsuje". Za jego poruszanie się odpowiada centralny system nerwowy, wykonujący olbrzymią, nieuświadomioną pracę, co jest cudowne, a zarazem nierozerwalnie związane z naszym codziennym funkcjonowaniem. Szybko oszalelibyśmy, gdybyśmy przy każdym najdrobniejszym ruchu musieli wydawać poszczególnym grupom mięśni odpowiednie rozkazy.
Naturalne, nawykowe
Dziecko przychodzące na świat wyposażone jest we wszystkie układy, dzięki którym może uczyć się wykonywania poszczególnych ruchów oraz koordynowania ich w jedną całość. Każdy zdrowy maluch opanowuje tę zdolność mniej więcej do trzeciego roku życia, zachowując pięknie zbalansowaną postawę ciała. Problem pojawia się w sytuacji, w której dziecko, w celu wykonania pewnego ruchu, zaczyna naśladować swoich rodziców i przykładowo, zamiast sięgać po zabawkę poprzez typowy dla niemowlaków głęboki przysiad, robi to tak jak dorośli – lekko zginając kolana, wyginając kręgosłup w łuk i odchylając głowę do tyłu dzięki napinaniu mięśni karku i ramion. Maluchy uczą się przez imitację – prędzej czy później zaczynają naśladować dorosłych. Można zapytać, co w tym złego, skoro WSZYSCY tak się poruszamy, a ruch ten wydaje się NIESKOMPLIKOWANY i NATURALNY. W tym miejscu warto jednak zadać inne podstawowe pytanie: czy fakt, że odczuwam coś jako naturalne, sprawia, że to rzeczywiście takie jest? Trzynastolatek spędzający wiele czasu przed komputerem z pewnością potwierdzi, że zgarbiona postawa jest dla niego naturalna. On czuje się tak WYGODNIE. Jednak WYGODNIE wcale nie oznacza NATURALNIE. WYGODNIE oznacza NAWYKOWO. Przez kilkanaście ostatnich lat nauczył swoje ciało zachowywać się w taki sposób, taki więc ma nawyk i dla niego pozycja ta jest NATURALNA, choć z naturą nie ma niestety nic wspólnego. Gdyby na owym trzynastolatku zastosować pedagogiczne metody lub krzyknąć na niego, by się wyprostował, on – owszem – brodę uniesie do góry, wypnie do przodu klatkę piersiową, pewnie usztywni też ramiona, ściągając ku sobie łopatki i wstrzyma oddech. Siedzi prosto? Oczywiście. Ale PROSTO również nie znaczy NATURALNIE. Nie jesteśmy w stanie zmienić głębokiego nawyku ciała narzuceniem mu innego nawyku, skoro ciało i tak nie wie, co jest dla niego NATURALNE.
Odruch strachu i mamuty współczesności
Przeprowadź jeszcze jeden eksperyment. Czytasz ten tekst w internetowym wydaniu gazety? Zatrzymaj się na chwilę w pozycji, w której znajdujesz się obecnie, nie poprawiając niczego. Zadaj sobie kilka pytań. Czy Twoje stopy opierają się o podłogę? Czy Twój kręgosłup jest osadzony na obręczy miednicy i kościach kulszowych? Wstrzymujesz oddech? A Twoje ramiona? Nie są przypadkiem wzniesione ku górze? Nie wciskasz w nie szyi? Co z Twoją głową? Nie odchylasz jej do tyłu i do góry, lekko unosząc brodę? A może „wyciągasz" ją w stronę monitora? Niektórzy z nas na pewno zauważyli niepotrzebne ruchy albo napięcia ciała, wykonywane nieświadomie i nawykowo podczas czytania tekstu. Dlaczego to robimy? Czemu pierwotnym odruchem strachu reagujemy na sytuację, w której w żaden sposób nie jest naruszone nasze poczucie bezpieczeństwa? Przecież znajdujemy się w swoich ciałach – powinniśmy więc czuć wszystkie nadmierne napięcia czy zbędne ruchy i od razu je korygować! Nie jest to jednak takie proste. W swojej percepcji ruchu bazujemy głównie na kinestetycznych doświadczeniach niewłaściwych nawyków nabytych w procesie przystosowywania się do środowiska, w którym żyjemy i właśnie dlatego często mamy zupełnie błędne odczucie naszego ciała.