Jak wyliczają audytorzy Ernst & Young, osiem na dziesięć postępowań wyjaśniających, jakie prowadzą w spółkach, jest efektem informacji sygnalistów, czyli osób, które w dobrej wierze ujawniają nieprawidłowości lub nieetyczne zachowania w miejscu pracy lub środowisku zawodowym.
Co więcej, niemal wszystkie zgłoszenia zostają potwierdzone. – W naszym kraju system sygnalizowania ma już co najmniej kilkaset firm – ocenia Mariusz Witalis, kierownik zespołu zarządzania ryzykiem nadużyć w Ernst & Young.
Bohater czy kapuś
Znaczenie sygnalistów (z angielska whistleblowers) doceniają od lat w USA. W ubiegłym roku amerykańska Komisja Papierów Wartościowych i Giełd (SEC) przyznała rekordową nagrodę 14 mln dolarów anonimowemu sygnaliście za ujawnienie nadużyć w firmie, w której pracował. Jednak – poza USA i Wielką Brytanią – większość sygnalistów nie może liczyć na nagrody ani nawet na ochronę przed utratą pracy czy szykanami.
Polskie przepisy w ogóle nie pomagają sygnalistom, a społeczeństwo często napiętnuje „kapusia". – Krąży anegdotka, że w rejonie jednego z zakładów energetycznych mieszkańcy, którzy zgłosili kradzież prądu, w nagrodę dostali kurtki z logo ZE. Jednak chodząc w tych kurtkach, nie czuli się bezpiecznie – opowiada Mariusz Witalis.
Ministerstwo Pracy i Polityki Społecznej w ubiegłym roku zadeklarowało powołanie specjalnej komisji, która zajmie się problemem ochrony sygnalistów. Jednak na deklaracjach na razie się skończyło.