– Wszystkie instytucje Dagestanu znajdują się obecnie w stanie chaosu – stwierdził jeden z rosyjskich dziennikarzy.
Zamieszkana przez 36 narodów i grup etnicznych, podminowana przez islamskie podziemie, niszczona przez korupcję najwyższych urzędników republika jest beczką prochu, która w każdej chwili może eksplodować.
Spośród 3 mln mieszkańców 13 proc. jest bezrobotnych, mimo że na miejscu jest kilkadziesiąt dużych zakładów przemysłowych (w tym pięć hydroelektrowni), przemysł wydobywczy ropy i gazu oraz 400 km morskiego wybrzeża. – Żadna dziewczyna w Dagestanie nie wyjdzie za mąż, jeśli nie ma ona legitymacji inwalidy. Taki papierek zapewnia bowiem stały dochód w postaci renty, za który można utrzymać rodzinę – wyjaśniał „Rzeczpospolitej" publicysta i znawca Kaukazu Wadim Dubnow. – Dlatego w Dagestanie jest niebywała ilość inwalidów, a legitymacje, które ostatnio podrożały, można załatwić sobie nawet na kredyt – dodał.
Wciśnięta między Morze Kaspijskie i Kaukaz republika jest całkowicie zależna od dotacji z Moskwy, które w 2017 roku stanowiły 79,7 proc. miejscowego budżetu. W ciągu ostatnich pięciu lat dopłaty z centrum rosły średnio o 3 proc. rocznie, a i tak budżet miał stały deficyt. Według powszechnego przekonania większość centralnych dotacji była rozkradana. – Oczywiście obowiązkowy procent odsyłano wyższym urzędnikom w Moskwie – powiedział Dubnow.
– Kreml w końcu poczuł się zmęczony ciągłymi walkami klanów i totalną korupcją – sądzi ekspert Carnegie Moscow Aleksiej Małaszenko. – Widać było wyraźnie, że prezydenckie wybory odbędą się tam bez przeszkód tylko w przypadku zaspokojenia ludowego popytu na okiełznanie bezprecedensowej korupcji władz – uważa inna ekspert od spraw Kaukazu Galina Chizirjewa.