Osiem lat temu, gdy jakiś polityk używał słowa „kanclerz”, miał na myśli Leszka Millera, który krótko trzymał SLD. Dziś coraz częściej mówi się tak o wicepremierze Grzegorzu Schetynie. Chociaż jego królestwo mieści się na ul. Batorego, a w Kancelarii Premiera nie ma nawet gabinetu.
Przydzielenie Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i Administracji Schetynie było pewną niespodzianką dla polityków. Nigdy nie był nawet członkiem Sejmowej Komisji Administracji i Spraw Wewnętrznych. A PO w swoich szeregach ma eksszefa tego resortu Marka Biernackiego. Jednak ten nie należy do najbliższego otoczenia Tuska. Za to Schetyna je właśnie wyznacza.
Tym bardziej zaskoczeniem dla kolegów było to, że Schetyna radzi sobie na stanowisku. Przyznają to nawet mniej przychylni mu politycy. – Jak się jest dobrym menedżerem, to można być lepszym ministrem niż ci, którzy przygotowują się do funkcji od dawna – kwituje Józef Oleksy, szef MSWiA w rządzie Millera. – A Schetyna jest dobrym menedżerem.
Schetyna postawił na sprawnych urzędników. Większość z nich pracowała w resorcie lub okolicach za rządów Jerzego Buzka. Do MSWiA wrócił Antoni Podolski, który był wiceministrem w rządzie AWS. W resorcie ma przygotować centrum zarządzania kryzysowego, które czeka na realizację jeszcze od czasów rządów PiS. Drugi z podwładnych – Piotr Stachańczyk – sprawował wcześniej urzędy podsekretarza stanu w MSWiA oraz szefa Urzędu ds. Repatriacji i Cudzoziemców.
Stachańczyk z kolei sprowadził do resortu dyrektora generalnego Jana Węgrzyna, który ministerstwo zna jak własną kieszeń, bo również wiele lat w nim pracował.