Nowy marszałek Sejmu biega skoro świt. Stała trasa w centrum Warszawy – 5800 metrów, z ostrym podbiegiem na finiszu. Wtedy układa polityczne scenariusze. To trochę symboliczne, bo dawniej Schetyna wolał grać w piłkę i na boisku tworzył parę z Donaldem Tuskiem. Ale to już przeszłość.
Grzegorz Schetyna, zdymisjonowany z funkcji wicepremiera i szefa MSWiA w najgorętszym momencie afery hazardowej, został zesłany do Sejmu i pokłócił się z najbliższym mu politykiem w Platformie Obywatelskiej Donaldem Tuskiem. To wtedy przestał istnieć ich supertandem.
Od tamtej pory dawni przyjaciele przestali sobie ufać. Miesiącami Schetyna podnosił się, pracowicie odbudowywał wpływy w partii. Tusk przyglądał się temu z rosnącym zaniepokojeniem. Gdy ludzie Schetyny wygrali kilka regionalnych zjazdów Platformy, premier przystąpił do działania. Zaproponował zmiany statutu PO, które miały ostatecznie załatwić problem Schetyny przez okrojenie jego kompetencji i zrobienie go jednym z wielu zastępców Tuska.
– Schetyna jest zbyt inteligentny, żeby tego nie zrozumieć. Zna mechanizmy działające w partii. Kiedyś on był kilerem, teraz miał być ofiarą – opowiada jeden z polityków PO. Schetyna przystąpił do kontrataku. W kampanii wyborczej zbliżył się do Bronisława Komorowskiego. Przegadał z nim długie godziny, namawiał do jak najczęstszych wyjazdów, doradzał, a nawet w świetle kamer sam rozdawał ulotki. W zamian Komorowski poparł jego kandydaturę na stanowisko marszałka Sejmu.
Donald Tusk był wściekły – po raz pierwszy od lat coś stało się za jego plecami. Wcześniej to on rozdawał karty. Grzegorz Schetyna został marszałkiem, choć Tusk widział na tym fotelu Ewę Kopacz.