Teoretycznie zjazdy PiS oraz Platformy na Śląsku i w Zagłębiu miały być poświęcone wyłącznie sprawom partyjnym. PiS spotkał się, aby ponownie wybrać Jarosława Kaczyńskiego na prezesa partii. Wybór przyspieszono, by PiS mógł się przygotować do długiej, dwuletniej kampanii wyborczej, która rozpocznie się na jesieni wraz z referendum nad odwołaniem prezydent Warszawy.
Platforma spotkała się w Chorzowie na konwencji, która zatwierdziła zmiany w statucie partii, tak aby Donald Tusk został wybrany na kolejną kadencję przez wszystkich członków partii, nie zaś – jak było dotychczas – przez delegatów.
Z tego wewnątrzwyborczego punktu widzenia oba zjazdy były jednak wyłącznie teatrem. Kaczyński nie miał – bo nie mógł mieć – żadnego konkurenta. Tusk zaś już przed zjazdem zrobił wszystko, aby zablokować start swego najpoważniejszego oponenta Grzegorza Schetyny.
Spektakl wyreżyserowany przez Tuska – wprowadzenie bezpośrednich wyborów i ich przyspieszenie o ponad pół roku – okazał się niepotrzebny. Bo przecież przy zmianie zasad premierowi chodziło o to, aby zapewnić sobie lepszy wynik w starciu ze Schetyną. Czemu skonfliktowany z Tuskiem i poniżany przez niego Schetyna nie wystartował? Wiedział, że nie ma szans na przyzwoity wynik. – Musiałby zagrać na boisku Tuska, gdy sędziowie są także jego – mówi jeden ze stronników Schetyny.
Był jeszcze jeden element od miesięcy obecny w wypowiedziach Schetyny: obawa, że partia nie wytrzyma rywalizacji między dwoma swoimi najważniejszymi politykami.