Od pańskiej porażki w walce o drugą kadencję w wyborach prezydenckich rozpoczął się powrót PiS do władzy w 2015 r. Czy tym samym może skutkować porażka Rafała Trzaskowskiego?
Koledzy z PiS próbują to tak ustawić, ale im na razie nie wychodzi. Wszyscy byli przekonani, że wygram, tylko każdy z tej porażki wyciągał inne wnioski. To samo spotkało Rafała Trzaskowskiego. Oprócz różnych innych błędów, dla mnie bardzo kosztowne wyborczo, było zgłoszenie w trakcie kampanii przez rząd Ewy Kopacz dwóch ustaw, które dla mnie były bardzo kosztowne – o in vitro i konwencji antyprzemocowej. Słuszne ustawy, tylko zgłoszone w czasie kampanii wyborczej, kiedy miałem do wyboru albo podpisać, albo nie podpisać. Podpisałem, co wywołało agresję liczącej się części Kościoła i Episkopatu oraz części biskupów, którzy prawie chcieli mnie ekskomunikować.
Premier Kopacz podłożyła panu nogę?
W jakiejś mierze tak. Rozbiła mój elektorat, bo miałem wyborców zdecydowanie wychylonych na prawo od PO i większość z nich zareagowała na agresywne wypowiedzi części biskupów, co skończyło się wstrzymaniem poparcia dla mnie. To samo spotkało Rafała Trzaskowskiego za przyczyną jego własnego błędu, czyli zamiaru zdejmowania krzyży w ratuszu warszawskim i zmian w systemie lekcji religii, co utrwaliło wizerunek kandydata antykościelnego. Pamiętam, jak już po tegorocznych wyborach pojechałem na Podhale na jakąś konferencję i rozmawiałem z góralami, których zapytałem, na kogo głosowali. A oni, że na Grzegorza Brauna, bo jak się wita, to zawsze słowami „szczęść Boże”. A na Trzaskowskiego? – zapytałem. Usłyszałem, że on nie tylko krzyże zdejmował, ale chciałby zamknąć kościoły. I tak to działa. Nonsensowne oceny są wywołane niepotrzebnymi decyzjami i wypowiedziami przedwyborczymi.
A czy ma pan jakąś ogólniejszą refleksję, dlaczego pan przegrał wybory prezydenckie, które były do wygrania? Minęło 10 lat, a wiele osób wciąż panu nie może wybaczyć, że zwycięstwem Andrzeja Dudy utorował pan drogę do długich rządów PiS.
Szczerze mówiąc, to ja bardziej się zastanawiałem, dlaczego wygrałem wybory z Jarosławem Kaczyńskim w 2010 r. Wtedy wszystko wskazywało na to, że Jarosław Kaczyński jako osoba w żałobie, polityk po śmierci brata ma większe szanse. A jednak wygrałem – i to ogromną różnicą głosów. Wtedy wydawało się, że wszystko sprzyja Kaczyńskiemu bardziej niż mnie. Przekonałem ludzi nie tyle gadaniem, ile konkretną pracą, również w okresie najtrudniejszym po katastrofie smoleńskiej, kiedy trzeba było łączyć dwie funkcje, marszałka Sejmu i prezydenta oraz stabilizować państwo w bardzo poważnym rozchwianiu. Zrobiłem to skutecznie, co przekonało Polaków, że powinienem zostać głową państwa polskiego na następne pięć lat. A potem rzeczywiście nie poszło. Powodów pewnie było dużo.