Kolejny etap kryzysu politycznego nad Sekwaną zaczął się w poniedziałek tuż przed 10 rano. Lecornu ogłosił wtedy dymisję swojego rządu. Zaraz potem Macron ruszył w godzinny spacer wzdłuż wybrzeża Sekwany. Teoretycznie wszystko było zaplanowane: w południe prezydent miał uczestniczyć w złożeniu w Panteonie prochów Roberta Badentera, ministra sprawiedliwości, dzięki któremu w 1981 r. Francja porzuciła karę śmierci. Jednak obraz samotnego prezydenta uświadomił Francuzom, w jakiej izolacji znalazł się ich przywódca.
Pod wieczór się okazało, że Macron postanowił dać sobie jeszcze trochę czasu. Choć początkowo przyjął dymisję Lecornu, to jednak potem kazał mu jeszcze przez 48 godzin starać się o zbudowanie większości w parlamencie.
Co czeka Francje po dymisji premiera? Trzy opcje Emmanuela Macrona
Sukces tej misji wydaje się jednak mało prawdopodobny. Prezydent ma więc tak naprawdę przed sobą trzy możliwości. Może na półtora roku przed upływem kadencji sam podać się do dymisji, co chce w szczególności wymusić na nim lider radykalnej Francji Niepokornej Jean-Luc Mélenchon. Może też rozwiązać zaledwie po roku funkcjonowania Zgromadzenie Narodowe, na co liczy w pierwszym rzędzie skrajnie prawicowe Zjednoczenie Narodowe Marine Le Pen. Może wreszcie spróbować mianować kolejnego premiera z nadzieją, że uda mu się doprowadzić do zatwierdzenia budżetu państwa na przyszły rok. Tyle, że nie bardzo wiadomo, kto mógłby zbudować taką większość.
System polityczny we Francji
Od lipca zeszłego roku Francja miała już trzech liberalnych premierów gotowych kontynuować reformatorską linię prezydenta: Michela Barniera, François Bayrou i Sébastiena Lecornu. Kadencja każdego z nich była coraz krótsza, bo blok wspierający Pałac Elizejski ma ledwie 211 posłów na 577 w Zgromadzeniu Narodowym, a opozycja – tak z lewa, jak i z prawa – chce jak tylko się da zdystansować się od niezwykle niepopularnego Macrona. Czemu więc kolejny kandydat prezydenta miałby mieć więcej szczęścia?