Czego się pan spodziewa po wizycie prezydenta Karola Nawrockiego w USA?
Dobrze, że dochodzi do tej wizyty. Jesteśmy bardzo proamerykańscy, bo Stany Zjednoczone gwarantują nam bezpieczeństwo. Polska jest żelaznym sojusznikiem, jak mówią nasi amerykańscy partnerzy. Jesteśmy też dobrym reprezentantem Europy za oceanem, bo łączymy Unię Europejską z USA. Mamy do tego wszelkie predyspozycje, bo po pierwsze jesteśmy silnym państwem w UE, co pokazują wyniki gospodarcze, a do tego rola Polski i jej miejsce na mapie – to wszystko sprawia, że jesteśmy kluczowym partnerem nie tylko jako indywidualne państwo, ale właśnie jako reprezentant Wspólnoty. Druga kwestia to relacje militarne, wojskowe, współpraca przemysłów zbrojeniowych i kontrakty, które mamy zawarte na kluczowy sprzęt. To obrona powietrzna w programie „Wisła”, Patrioty, HIMARS-y, Abramsy, F-35 czy Apache. A trzecia kwestia to obecność amerykańskich żołnierzy w regionie. I myślę, że to będzie bardzo ważny temat. To powinna być wręcz kluczowa kwestia podczas rozmów prezydentów.
Liczy pan, że Karol Nawrocki załatwi na tym spotkaniu kluczowe sprawy dotyczące naszego bezpieczeństwa?
Dwukrotnie w ostatnich miesiącach spotykałem się z sekretarzem obrony USA Pete’em Hegsethem. Chyba jako jedyny minister obrony państw NATO miałem takie spotkania aż dwa razy. Do tego dochodzą relacje premiera Sikorskiego z Marco Rubio, o czym świadczy choćby ich wtorkowe spotkanie. Więc widać, że wbrew temu, co twierdzą nasi oponenci, nasze relacje międzyrządowe na odpowiednich poziomach są ponadstandardowe.
Czy Pete Hegseth mówił coś o obecności amerykańskich żołnierzy w Polsce?
Mówił, że są bardzo zadowoleni z warunków i z tego, jak Polska podchodzi do ich obecności. Bo my podchodzimy inaczej niż Niemcy.
Co to znaczy?
Mamy trzy główne państwa, w których obecność wojsk amerykańskich jest istotna. 37 tys. żołnierzy w Niemczech, ok. 13 tys. we Włoszech i ok. 10 tys. w Polsce. Jesteśmy więc jednym z liderów pod tym względem, ale my też płacimy za to, że możemy czuć się bezpiecznie i partycypujemy w kosztach utrzymania amerykańskich żołnierzy. I to nas różni od Niemiec.