– Ton jest tak ostry, jakiego dawno nie było – w ten sposób szef niemieckiej dyplomacji Johann Wadephul ocenił po powrocie do Niemiec swoją zakończoną właśnie wizytę z USA. Nie wróżyło to najlepiej czwartkowemu spotkaniu kanclerza Friedricha Merza z Donaldem Trumpem.
Przybył tam z pierwszą zapoznawczą wizytą w atmosferze wyraźnych nieporozumień i praktycznie kryzysu w relacjach pomiędzy Waszyngtonem i Berlinem. Dość wspomnieć wspieranie przez wiceprezydenta J.D. Vance’a oraz sekretarza stanu Marco Rubio niemieckiej skrajnie ekstremistycznej AfD czy oskarżenia o brak wolności wypowiedzi w Niemczech, nie mówiąc już o poczynaniach Elona Muska.
Czytaj więcej
Sąd pierwszej instancji uznał, że prezydent nie miał prawa wypowiedzieć światu wojny handlowej. S...
Kanclerz Merz zna doskonale USA z racji licznych kontaktów w charakterze adwokata związanego przez lata z biznesem. Był też w przeszłości szefem think tanku zajmującego się relacjami niemiecko-amerykańskimi. Odbył już grubo ponad setkę podróży za ocean, ale w Białym Domu jest po raz pierwszy.
Kanclerz chciał mówić mało, aby jak najwięcej słuchać Trumpa
Zapowiadane spotkanie w Gabinecie Owalnym budziło od dawna w Niemczech spory niepokój. W tym samym miejscu doszło do politycznej katastrofy z udziałem prezydenta Zełenskiego czy kontrowersyjnej wymiany zdań z prezydentem RPA Cyrilem Ramaphosą.