PO przegrała pierwsze partyjne wybory od dekady, ale była to porażka spodziewana. Szefostwo partii obawiało się wyniku na poziomie 20 proc., dlatego ostateczny rezultat – według pierwszych sondaży ponad 23 proc. – przyjęto z ulgą.
Takie rozstrzygnięcie otwiera jednak drogę do ostrej walki o władzę nad partią. Czemu? Dlatego że rezultat na poziomie 20 proc. dyskwalifikowałby Ewę Kopacz jako lidera. A wynik o kilka punktów wyższy to – jak słyszymy w PO – argument dla niej, by starać się o pozostanie w fotelu liderki Platformy.
Realny konkurent jest tylko jeden – to Grzegorz Schetyna, który nieszczególnie się kryje ze swoimi ambicjami. Według naszych rozmówców Schetyna będzie naciskał na rozpisanie wewnętrznych wyborów na szefa PO. Czy Kopacz ulegnie? Tego jeszcze nie wiadomo. Formalnie nie musi, tyle że – jak słyszymy od polityków Platformy – utrata władzy może być dopiero początkiem kłopotów pani premier.
– Rządzimy z PSL w 15 na 16 sejmików. W większości z nich ludowcy mają arytmetyczne możliwości dogadania się z PiS. A to pragmatycy, więc pewnie do tego dojdzie. W tej sytuacji nasi ludzie masowo będą usuwani ze stanowisk i spółek komunalnych. Jeśli Kopacz nie zmiotą wybory, zmiecie ją fala powyborczej wściekłości wśród terenowych działaczy partii – przewiduje nasz rozmówca, bliski Schetynie.
Sytuacja jest patowa. Z jednej strony, Kopacz jest przegrana i nikt w partii nie wierzy, że jest ona w stanie dźwignąć Platformę z tego upadku. A z drugiej, Schetyna nie ma w partii większości, bo przez ostatnie lata opuściła go większość stronników. Część działaczy, w tym tzw. spółdzielnia, czyli nieformalna grupa regionalnych liderów, otwarcie Schetynę zwalczała, więc zrobią wszystko, żeby go zatrzymać na drodze po władzę. – Ta większość, która do tej pory stała za Kopacz, będzie musiała wystawić Schetynie konkurenta, jeśli dojdzie do wyborów – twierdzi nasz rozmówca, zbliżony do władz Platformy.