Gdy późnym wieczorem 7 maja 2017 roku świeżo wybrany Emmanuel Macron szedł na spotkanie ludu Francji na dziedzińcu Luwru, nadzieje na odnowę Republiki były ogromne. Dziś ledwie 21 proc. Francuzów deklaruje zaufanie do głowy państwa, a blisko 2/3 oczekuje jego dymisji przed wyborami zaplanowanymi na 2027 rok.
Być może najważniejszym tego powodem jest zła strategia polityczna, obrana od początku przez prezydenta. Macron zawdzięczał wielką karierę polityczną swojemu poprzednikowi, prezydentowi i liderowi Partii Socjalistycznej François Hollande’owi. To on uczynił z niego zastępcę szefa administracji Pałacu Prezydenckiego, a potem ministra finansów. Jednak Macron nie tylko odciął się od swojego patrona, ale też zbudował swój ruch La République en Marche na gruzach ugrupowania Hollande’a. Zrobił to po hasłem „et en même temps” (i jednocześnie): przekonania, że odziedziczony po wielkiej rewolucji francuskiej podział sceny politycznej na prawicę i lewicę jest w dzisiejszym świecie przebrzmiały i trzeba czerpać idee z obu.