W ten sposób Le Pen prezentuje się jako obrończyni ludu przed dalszymi ograniczeniami mocy nabywczej pensji czy uposażeń socjalnych, co była najważniejszą troską Francuzów w wyborach w lipcu. Pokazuje też, że kordon sanitarny, którym od dziesięcioleci jest otoczone jej ugrupowanie, znika, skoro rząd postępuje zgodnie z jej poleceniami.
Ten kryzys polityczny w końcu skończy się dymisją samego prezydenta – mówi „Rzeczpospolitej” były szef MON Hervé Morin
Ale prowadzi też do bardzo poważnego kryzysu politycznego, bo do czerwca 2025 r. prezydent nie może rozpisać nowych wyborów. Jest więc skazany na powoływanie do tego czasu kolejnych, słabych rządów mniejszościowych. Chyba że poda się sam do dymisji.
– Le Pen tym razem zapewne jeszcze nie doprowadzi do przedwczesnego złożenia urzędu przez Emmanuela Macrona. Jednak już teraz widać, że to ona ma decydujący wpływ na losy kraju. Jeszcze kilka podobnych kryzysów i Macron nie będzie mógł pozostać w Pałacu Elizejskim – mówi „Rzeczpospolitej” Hervé Morin, były minister obrony w latach 2007–2010, a dziś przewodniczący regionu Normandii, który wywodzi się z umiarkowanej prawicy.
Punkty, jakie zdobywa Le Pen, mają też znaczenie w perspektywie jej procesu o nadużycia dotacji dla asystentów eurodeputowanych pochodzących z funduszy unijnych. Wyrok w tej sprawie, który może wykluczyć polityczkę z udziału w wyborach prezydenckich w 2027 r., ma zostać ogłoszony pod koniec marca. W miarę, jak liderka skrajnej prawicy coraz bardziej się umacnia, zepchnięcie jej na margines życia politycznego będzie coraz trudniejsze.
Wyjątkowa pozycja jej partii, Zjednoczenia Narodowego (ZN), wynika z tego, że natychmiast po prezentacji projektu budżetu państwa na przyszły rok dokument odrzucił największy klub w Zgromadzeniu Narodowym, Nowy Front Ludowy. Od tego momentu blok rządowy, który ma ledwie 211 posłów w 577-osobowej izbie niższej parlamentu, pozostawał na łasce ZN.