W 2018 roku Marsz Niepodległości, organizowany corocznie przez środowiska narodowe, miał nietypowy charakter. W związku z obchodami stulecia odzyskania niepodległości najpierw z ronda Dmowskiego ruszył państwowy marsz „Dla Ciebie Polsko” z prezydentem Andrzejem Dudą na czele, a około 1000 metrów za nim – marsz narodowców. Nawet tak podniosłe okoliczności nie zapobiegły wznoszeniu haseł, które można uznać za mowę nienawiści, a z tego powodu problemy ma ówczesny organizator marszu Robert Bąkiewicz. W środę do jego domu weszła policja. Przeszukała też siedzibę Stowarzyszenia Marsz Niepodległości.
Czytaj więcej
Od rana policja prowadzi czynności w domu Roberta Bąkiewicza, byłego prezesa stowarzyszenia organizującego Marsz Niepodległości. Chodzi o wydarzenia sprzed sześciu lat. Bąkiewicz ocenił, że powód przeszukania był absurdalny.
Przestępcze slogany na Marszu Niepodległości?
Norbert Woliński, rzecznik prasowy Prokuratury Okręgowej Warszawa-Praga, potwierdza w rozmowie z „Rzeczpospolitą”, że przeszukania mają związek z wydarzeniami z 2018 roku. – W ramach postępowania wykonywane są czynności związane z ustaleniem tożsamości sprawcy kierowania gróźb karalnych, ale również rozpoznawana jest kwestia haseł skandowanych przez uczestników i eksponowanych na transparentach. Ocena materiałów wskazuje, że spośród kilkudziesięciu sloganów odnotowanych w czasie marszu trzy wypełniają znamiona przestępstwa z art. 119 i 126a kodeksu karnego – wylicza. Wspomniane przepisy dotyczą stosowania gróźb z powodu przynależności narodowej, etnicznej, rasowej, politycznej i wyznaniowej oraz publicznego nawoływania do przestępstwa.
Przeszukanie domu Bąkiewicza. Były organizator Marszu Niepodległości mówi o „politycznej zemście”
Bąkiewicz nie był przypadkową osobą w układzie władzy, który skończył się wraz z wyborami 15 października 2023 roku. Związane z Bąkiewiczem organizacje były obficie dotowane z Funduszu Patriotycznego, a on sam znalazł się na listach PiS do Sejmu w 2023. Środowe przeszukanie nazwał więc „aktem politycznej zemsty”. W rozmowie z Polsat News porównał je do sytuacji, w której kieszonkowiec okradłby kogoś w pociągu, a sześć lat później policja i prokuratura weszłyby do domu kierownika składu. Jego zdaniem głównym celem służb było zyskanie dostępu do jego „akt, komputera, telefonu”.
Problem w tym, że – jak wynika z informacji „Rzeczpospolitej” – Bąkiewicz sam dał prokuraturze pretekst do przeszukania. Chodzi o to, że w ramach śledztwa zeznał, że hasła prezentowane podczas marszu były uzgodnione z przedstawicielami władz. Prokuratura nie znalazła w siedzibie instytucji państwowych potwierdzających to dokumentów, więc postanowiła poszukać ich u Bąkiewicza.