Joe Biden może zapłacić porażką w wyborach za wojnę na Bliskim Wschodzie

Rząd Netanjahu korzysta z pełnego dyplomatycznego poparcia Ameryki, ale nie słucha jej postulatów w sprawie wojny z Hamasem i przyszłości Strefy Gazy.

Aktualizacja: 13.12.2023 06:25 Publikacja: 13.12.2023 03:00

Rafah, na południowym krańcu strefy Gazy, po izraelskim nalocie 12 grudnia

Rafah, na południowym krańcu strefy Gazy, po izraelskim nalocie 12 grudnia

Foto: afp

Z każdym dniem izraelskiej operacji wojskowej w Strefie Gazy świat zapomina o wielkim ataku terrorystycznym Hamasu z 7 października, jego 1200 śmiertelnych ofiarach i ponad 200 zakładnikach, skupiając się na tysiącach palestyńskich ofiar cywilnych i obracaniu niewielkiego terytorium w gruzy. Czemu towarzyszy pytanie o granice prawa Izraela do obrony.

Wie o tym i administracja Joe Bidena. Już miesiąc temu, gdy wojna toczyła się w północnej części Strefy, domagała się od Izraela, by ograniczył skalę cierpienia ludności cywilnej. Potem, gdy Izrael szykował się do operacji na południu, dokąd przeniosły się setki tysięcy uchodźców, przestrzegała, by tam nie ważył się prowadzić działań wojskowych tak bardzo zagrażających cywilom. Bez skutku.

Wybory w USA. Cena poparcia Izraela

Wygląda na to, że Biden nie ma wpływu na sposób prowadzenia wojny przez Izraelczyków, a w oczach sporej części opinii publicznej, także w Ameryce, ponosi odpowiedzialność za jej efekty. Zwłaszcza że dyplomatycznie Waszyngton, i prawie tylko on, stoi twardo u boku Netanjahu – tak można interpretować piątkowe weto USA w Radzie Bezpieczeństwa ONZ wobec rezolucji nawołującej do natychmiastowego humanitarnego rozejmu w Strefie Gazy i bezwarunkowego uwolnienia wszystkich zakładników.

Czytaj więcej

Problemy syna obciążają Joe Bidena. W przeciwieństwie do Donalda Trumpa, prezydent USA wypada słabo w sondażach

To wszystko może mieć wpływ na wynik najważniejszej, nie tylko dla USA, rozgrywki wyborczej – wyborów prezydenckich w listopadzie przyszłego roku, gdy Joe Biden będzie się starał o reelekcję zapewne w starciu z Donaldem Trumpem.

Biden może za tę wojnę na Bliskim Wschodzie zapłacić porażką. W skali całego kraju sondaże już teraz pokazują przewagę Trumpa nad Bidenem. To ze względu na system elektorski nie musiałoby oznaczać porażki, jeżeli obecny prezydent wygrałby we wszystkich stanach, które poparły go w 2020 r. Jednak w kilku z tych, w których wygrał minimalnie, tak zwanych stanach wahających się, o wyniku może zadecydować podejście do wojny w Gazie. Dotyczy to zwłaszcza Michigan i Pensylwanii, gdzie są stosunkowo duże społeczności Arabów i muzułmanów, sympatyzujących zazwyczaj z Palestyńczykami.

Co dalej z Gazą? Rozbieżne wizje Izraela i USA

W interesie Bidena jest zakończenie tej wojny jak najszybciej – na pewno przed rozpoczęciem kampanii wyborczej w styczniu, by zdjęcia palestyńskich dzieci wyciąganych spod gruzów nie stały się jej ważnym elementem. Przedstawiciele Białego Domu mówią, że nie może ona się ciągnąć „miesiącami”, a tyle zapewne trwałoby zrealizowanie izraelskiego celu całkowitej likwidacji Hamasu.

Czytaj więcej

Arabscy przyjaciele Władimira Putina

Interes Beniamina Netanjahu jest odwrotny. On chce, by wojna trwała jak najdłużej, bo wszystko wskazuje na to, że jej koniec to koniec jego rządzenia, połączony z rozliczeniami za zaniedbania, które umożliwiły Hamasowi przeprowadzenie najkrwawszego ataku w historii Izraela.

Izrael i USA mają też rozbieżne wizje przyszłości Gazy po pokonaniu Hamasu. Sam Netanjahu nie wygłasza haseł wysiedlenia Palestyńczyków ze Strefy, ale czynią to coraz otwarciej inni radykalni politycy izraelscy. Zdjęcia setek tysięcy ludzi wypychanych do sąsiedniego Egiptu nie pomogłyby Bidenowi w walce o reelekcję.

Netanjahu zaprzecza, że jego celem jest ponowna okupacja Gazy, a tak interpretowano jego wypowiedź sprzed miesiąca dla jednej z amerykańskich telewizji. Mówi natomiast o utworzeniu strefy buforowej – co oznaczałoby zmniejszenie terytorium palestyńskiego, i tak bardzo małego. Tworzenie nowej mapy, niekorzystnej dla Palestyńczyków, jeszcze mniej prawdopodobnym uczyniłoby powstanie w przyszłości państwa palestyńskiego obok żydowskiego (two-state solution), a Biden to oficjalnie popiera.

Amerykanie uważają, że po wojnie Gaza musi mieć palestyńskie przywództwo – nie jest jasne jakie, bo dzisiejsze władze Autonomii Palestyńskiej z siedzibą w Ramallah na Zachodnim Brzegu uchodzą za niezdolne do tego. Trwają poszukiwania odpowiedniego kandydata, wspomina się o byłym palestyńskim premierze, umiarkowanym Salamie Fajjadzie. Jednak, jak podał dobrze zorientowany amerykański portal Axios, Netanjahu ponownie odrzucił pomysł powierzania Autonomii Palestyńskiej kontroli nad Gazą.

Z każdym dniem izraelskiej operacji wojskowej w Strefie Gazy świat zapomina o wielkim ataku terrorystycznym Hamasu z 7 października, jego 1200 śmiertelnych ofiarach i ponad 200 zakładnikach, skupiając się na tysiącach palestyńskich ofiar cywilnych i obracaniu niewielkiego terytorium w gruzy. Czemu towarzyszy pytanie o granice prawa Izraela do obrony.

Wie o tym i administracja Joe Bidena. Już miesiąc temu, gdy wojna toczyła się w północnej części Strefy, domagała się od Izraela, by ograniczył skalę cierpienia ludności cywilnej. Potem, gdy Izrael szykował się do operacji na południu, dokąd przeniosły się setki tysięcy uchodźców, przestrzegała, by tam nie ważył się prowadzić działań wojskowych tak bardzo zagrażających cywilom. Bez skutku.

Pozostało 83% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Polityka
Zwolenniczka Donalda Trumpa nie odwołała spikera Izby Reprezentantów
Polityka
Nadchodzi pogromca Belgii. Czy Tom Van Grieken doprowadzi do rozpadu państwa?
Polityka
Polityk: zawód wysokiego ryzyka. Ataki na działaczy partyjnych w Niemczech
Polityka
Putin chce zabić Zełenskiego. Jak Kreml próbuje się pozbyć prezydenta Ukrainy?
Polityka
Węgry mówią o "szalonej misji" NATO. Wykluczają swój udział