Rzeczpospolita: Po Nicei dla Francuzów nie będzie nic ważniejszego niż powstrzymanie terrorystów?
Emmanuel Riviere: Nie mam co do tego żadnych wątpliwości. Tak było w Hiszpanii, gdy kampanię terroru prowadziła ETA, tak było w Wielkiej Brytanii, gdy walczyła IRA. Dla Francji sytuacja jest nawet gorsza, bo kraj jest zagrożony ze wszystkich stron, od środka, ale i ze strony Państwa Islamskiego w Syrii i Iraku. W Nicei zamachowiec działał sam, zradykalizował się bardzo niedawno. To oznacza, że uderzenie może nastąpić dosłownie w każdej chwili. Narasta więc paranoja, powszechny strach. To może być scenariusz porównywalny do tego, co się działo w czasie wojny w Algierii na początku lat 60. Francuzi byli tak zmęczeni, że chcieli pokoju nawet za cenę porzucenia terytoriów będących integralną częścią Republiki od 150 lat.
Ale teraz Francja nie może porzucić Paryża ani Nicei. Jak ma odzyskać pokój?
Poddanie się oznaczałoby dziś przyjęcie szariatu, rezygnację z naszego stylu życia. Taka jest stawka. Dlatego pokój z dżihadystami nie jest możliwy.
Parafrazując Włodzimierza Iljicza Lenina: co robić?