Chodzi o tekst „Czego nie można mówić na Litwie”, który ukazał się na rp.pl. kilka godzin temu. Opisuje on ostre reakcje w związku z podważeniem przez Rutę Vanagaite bohaterstwa jednego z przywódców litewskiego antykomunistycznego podziemia Adolfasa Ramanauskasa (pseudonim Vanagas) i to w czasie, gdy Sejm Litwy chciał 2018 ogłosił rokiem jego imienia. Na dodatek Vanagaite jest autorką książki o udziale Litwinów w Holokauście, która w zeszłym roku wywołała burzę w jej ojczyźnie. Na wycofywanie książek Vanagaite z księgarń ostro z kolei zareagował Europejski Kongres Żydów i w krytycznym tonie piszą o tym media zagraniczne, w tym izraelskie.
- Sprawa antykomunistycznego podziemia i Ramanauskasa jest skomplikowana. Mamy do czynienia nie z normalną historią, lecz mitem narodowym. Krytykując takie mity trzeba mieć dowody. Pani Vanagaite zaś nie dysponowała żadnymi dowodami historycznymi – podkreśla prof. Alvydas Nikžentaitis, który zgłosił się do rp.pl po przeczytaniu naszego tekstu.
A Vanagaite powiedziała w zeszłym tygodniu w telewizji publicznej LRT, że znalazła w archiwach KGB dokumenty świadczące, że wbrew temu, co się głosi, po schwytaniu przez KGB w 1956 roku zdradził on współtowarzyszy i dokonał samobójstwa. I najprawdopodobniej nie był torturowany przez sowiecką bezpiekę. Czyli nie był jednoznacznie bohaterem.
Sama Vanagaite dziś po południu przeprosiła za skandal, który wywołała, w szczególności córkę dowódcy partyzantów. Przesłała list do czołowych portali litewskich, w którym przyznaje się do kłamstwa.
Nie jest prawdą, że Ramanauskas nie był torturowany – napisała, podkreślając, że uświadomiła to sobie po wyjaśnieniach historyka Dariusa Juodisa, które ukazały się w piątek rano na portalu Delfi.lt. Wyraziła też nadzieję, że dyskusja o trudnych problemach historycznych będzie się odbywała bez cenzury i samocenzury oraz że kiedyś będzie mogła poznać wszystkie dokumenty z utajnionych archiwów KGB i NKWD.