Żaden premier Izraela nie był jeszcze w Zjednoczonych Emiratach Arabskich. W zeszłym roku doszło do historycznego wydarzenia – normalizacji w stosunkach izraelsko-emirackich. Zapoczątkowało to proces nawiązywania stosunków i z innymi, wrogimi dotąd, krajami arabskimi (uczyniły to dotąd Bahrajn, Maroko i Sudan).

Beniamin Netanjahu już kilkakrotnie miał lecieć do Abu Zabi, ale to odkładano. W tym tygodniu wizyta wydawała się pewna. Uniemożliwiła ją Jordania, z którą Izrael utrzymuje stosunki od 26 lat. Nagle się pogorszyły, bo jordańskiemu księciu koronnemu nie pozwolono złożyć wizyty na Wzgórzu Świątynnym w Jerozolimie. W rewanżu Jordania nie zgodziła się na przelot samolotu Netanjahu nad swoim terytorium.

W czwartek Netanjahu przyjął w Jerozolimie premierów Czech i Węgier Andreja Babiša i Viktora Orbána. Tydzień wcześniej składali mu wizytę szefowie rządów Danii i Austrii Mette Frederiksen i Sebastian Kurz. Tym należącym do UE krajom zależy na współpracy antycovidowej z Izraelem, światowym liderem szczepień.

– Poparcie dla Netanjahu jest stabilne, działania dyplomatyczne nie będą miały dużego wpływu na wynik wyborów. Ale umacniają jego wizerunek jako męża stanu. W decydującym momencie kampanii niektórzy przywódcy nie wahają się go wesprzeć – mówi „Rzeczpospolitej" Efraim Inbar, izraelski politolog. Przyjazne gesty wobec premiera robił ostatnio Władimir Putin, dzięki któremu Syria wydała osobiste rzeczy izraelskiego szpiega Eliego Cohena, którego powieszono w Damaszku w 1965 roku.

W Abu Zabi, jak spekulowano, miało też dojść do spotkania Netanjahu z księciem koronnym Mohamedem bin Salmanem. Jego kraj nie zdecydował się na normalizację z Izraelem. I raczej szybko do tego nie dojdzie, uważa prof. Inbar. Bo przeciwny jej jest sędziwy król Salman i nie naciskają na to USA.