Zdecydowana większość Libijczyków zna tylko dyktaturę i chaos po jej upadku. Po zabiciu jesienią 2011 r. dyktatora Muammara Kaddafiego dobrych warunków na przeprowadzenie wyborów nie było. Kilka wojen domowych, radykalizm islamski, podziały regionalne i plemienne.
Teraz wojny domowej nie ma, ale niektórzy się obawiają, że może wrócić, gdy przegrani nie pogodzą się z wynikami wyborów.
To ma być prezydent o dużej władzy. Skusiła ona aż 98 kandydatów, w tym dwie kobiety. Komisja wyborcza wykluczyła z tego 25, nie wszyscy się z tym pogodzili.
Na liście są prawie wszyscy ważni politycy ze wszystkich obozów. Zgłosił się nawet premier tymczasowego rządu jedności Abd al-Hamid Dubaiba, choć obiecywał, że tego nie zrobi. Przeciwnicy próbują go zdyskredytować: wyciągnęli, że starał się o pozwalający na podróżowanie do wielu krajów paszport Saint Kitts i Nevis, karaibskiego państwa, które w Polsce dzięki szefowi MSZ Witoldowi Waszczykowskiemu zasłynęło jako San Escobar. Na liście jest i Chalifa Haftar, przez kilka lat najsilniejszy człowiek Libii, dowódca Libijskiej Armii Narodowej. Wbrew nazwie nie jest to armia narodowa, to siły zbrojne jednego z dwóch głównych obozów – tego wschodniego. W Libii, zanim nie powstał rząd jedności premiera Dubaiby, były dwa konkurujące, jeden na wschodzie (z parlamentem w Tobruku), drugi w stolicy, Trypolisie.