„Buda Ruska to obecnie najpilniej strzeżone miejsce w Polsce” – doniósł wczorajszy „Super Express”. – „Dziesięciu funkcjonariuszy Biura Ochrony Rządu, zainstalowane czujniki ruchu, kamery, patrole oraz specjaliści od pirotechniki powodują, że jest to urlop pod specjalnym nadzorem”. Powód? W prywatnym domku letniskowym w tej małej wsi na Suwalszczyźnie wypoczywa prezydent elekt Bronisław Komorowski.
„Fakt” zainteresował się z kolei premierem Donaldem Tuskiem. Opublikował jego zdjęcia – w slipach opala się na prywatnej działce.
Obyczaj spędzania urlopów we własnych posiadłościach to wynalazek polityków PO. Ich poprzednicy, na wzór komunistycznych dygnitarzy, jeździli do hoteli rządowych i prezydenckich. Premier ma do dyspozycji m.in. pałac w Jadwisinie koło Warszawy i hotel w Bułgarii, a prezydent – dworek w Ciechocinku, zameczek w Wiśle i ośrodek w Juracie.
– Większość rządowych obiektów to późny Gomułka. Jak ktoś myśli, że są tam złote klamki, to się grubo myli – mówi były szef MSWiA Krzysztof Janik. – Obyczaj jeżdżenia polityków z pierwszej ligi do takich ośrodków już się skończył, bo człowiek nie lubi się czuć na urlopie tak, jakby był w pracy.
[wyimek]W rządowych ośrodkach wciąż świetnie karmią. Ale standard zaczął się psuć już w PRL - Krzysztof Janik [/wyimek]