– Wiem, jak ludzie są wkurzeni – mówił wczoraj po posiedzeniu rządu Donald Tusk. Objazd Polski zapowiadał już w lutym. Jednak, jak informowała w poniedziałek „Rz", partyjne regiony nie dostały jeszcze polecenia organizacji wizyt. Wykorzystać stara się to prezes PiS Jarosław Kaczyński, który ruszył w Polskę pod koniec marca.
Tusk mówił, że nie chce konkurować z Kaczyńskim. – Nie będą to wyścigi z liderem partii opozycyjnej – zapewnił. – Jadę po to, by usłyszeć słowa gorzkie, a nie życzenia urodzinowe – dodał premier, który w poniedziałek skończył 56 lat.
Nawiązał też do niedzielnej klęski swej partii w wyborach uzupełniających do Senatu w Rybniku. Jego zdaniem powodem porażki był „kompromitujący błąd" z wystawieniem dwóch kandydatów kojarzonych z PO. Ten formalnie wystawiony przez Platformę, Mirosław Duży, skarżył się na brak wsparcia polityków z centrali partii. Takich kłopotów nie miał kandydat PiS Bolesław Piecha, którego wsparł m.in. sam Kaczyński.
Czy oznacza to, że objazd kraju Tuska jest spóźniony? – Nie przeceniałbym takich inicjatyw. Trzon wyborców PO pochodzi z dużych miast. Wystarczy im kontakt z premierem za pośrednictwem mediów – tłumaczy politolog dr Rafał Chwedoruk. Jego zdaniem wczorajsze wystąpienie Tuska było raczej sygnałem, iż „nie wybiera się on na polityczną emeryturę".
Tusk i wicepremier Janusz Piechociński zapewniali wczoraj, że koalicja ma się dobrze. Premier zaznaczył, że pojawił się na konferencji wspólnie z szefem PSL, by „przeciąć spekulacje dotyczące relacji między partiami koalicyjnymi". To jednak sam Piechociński groził w poniedziałkowej „Rz" odejściem z rządu, jeśli „jego pomysły nie będą honorowane". Powtórzył to tego samego dnia podczas wizyty w Opolu.