Ugrupowanie kierowane przez Mette Frederiksen, byłą minister ds. zatrudnienia i minister sprawiedliwości, wyprzedziło w głosowaniu partię Venstre obecnego premiera Larsa Lokke Rasmussena, na którą głos oddało 23,4 proc. Duńczyków biorących udział w wyborach, co oznacza 43 miejsca w parlamencie.
Mimo że Socialdemokraterne zyskała jeden mandat, a Venstre aż 9 w porównaniu do wyników wyborów sprzed czterech lat, partia rządząca nie może mówić o sukcesie. Frederiksen zapowiedziała, że chce utworzyć rząd mniejszościowy, z poparciem innych partii "czerwonego bloku". Ale Rasmussen w swoim przemówieniu wygłoszonym podczas wieczoru wyborczego ogłosił, że w czwartek rano zwróci się do królowej Małgorzaty i poinformuje ją, iż obecny rząd zrezygnuje, jednocześnie prosząc o pozwolenie na kontynuację jego misji jako szefa rządu, na czele wielopartyjnego gabinetu koalicyjnego.
Klęskę w wyborach poniosła Duńska Partia Ludowa. Nacjonaliści, którzy dotąd mieli 37 posłów i wspierali rząd Rasmussena, uzyskali tylko 8,7 proc. poparcia i stracili aż 21 mandatów. O włos wyprzedzili Radikale Venstre, Duńską Partię Socjalliberalną, na którą głosowało 8,6 proc. wyborców. Ona jednak podwoiła swój stan posiadania w parlamencie.
W Folketingecie swoich reprezentantów będą miały także: Socjalistyczna Partia Ludowa (7,7 proc., 14 posłów, +7 w porównaniu z wyborami w 2015 r.), socjalistyczni Czerwono-Zieloni (6,9 proc., 13 posłów, -1), Konserwatywna Partia Ludowa (6,6 proc., 12 posłów, +6), proekologiczna Alternatywa (3 proc., 5 posłów, -4), konserwatywna i silnie antyimgracyjna Nowa Prawica (2,4 proc., 4 posłów, +4) oraz Sojusz Liberalny (2,3 proc., 4 posłów, -9).
Poza parlamentem znalazła się dość niespodziewanie radykalnie antyislamska partia Twarda Linia, poparta przez 1,8 proc. wyborców. Próg wyborczy w Danii wynosi 2 procent.