Białoruś jest jedynym krajem byłego ZSRR, gdzie po rozpadzie imperium Komitet Bezpieczeństwa Państwowego (KGB) nie zmienił swojej nazwy. Jego ogromna siedziba mieści się przy głównej stołecznej ulicy – alei Niepodległości. Liczba pracowników i roczny budżet to jedna z największych tajemnic państwowych. Po drugiej stronie ulicy stoi popiersie Feliksa Dzierżyńskiego, który uważnie się przygląda swoim spadkobiercom.
Na pierwszy rzut oka można odnieść wrażenie, że w budynku panuje cmentarna cisza. To tylko pozory. Wszystko bowiem odbywa się na zapleczu, gdzie nie sięga wzrok przypadkowych przychodniów. Tam mieści się słynne więzienie, powszechnie nazywane Amerykanką, które prawdopodobnie zostało wybudowane jeszcze w drugiej połowie lat 20.
Dzisiaj w więzieniu KGB lądują skorumpowani urzędnicy, biznesmeni, terroryści, handlarze narkotyków i broni. Ale nie tylko. W ciągu ostatnich dziesięciu lat przez Amerykankę przeszło kilkudziesięciu białoruskich opozycjonistów, których reżim Aleksandra Łukaszenki uznał za swoje zagrożenie.
Oto anonimowa opowieść jednego z nich:
Bicie pod blokiem
„To było w południe. Wracając do domu, pod blokiem zauważyłem trzech krótko obciętych i ubranych na sportowo mężczyzn. Mieli kamienne twarze, wyglądali na trochę zdezorientowanych. Gdy mijałem jednego z nich, usłyszałem swoje imię. Nie zdążyłem potwierdzić, wystarczyło, że się odwróciłem. Zajęło mu to raptem dwie sekundy, tak szarpnął moją rękę w dół, że widziałem już tylko asfalt. Zasłoniłem głowę, bili po nogach, brzuchu i plecach. Nic nie rozumiałem, nie mogłem wydusić z siebie słowa. Wszyscy mieli maski na głowach. Nie wiem, ile to trwało, ale pamiętam, jak skuto mi ręce za plecami i prowadzono do zaparkowanej obok furgonetki. Po drugiej stronie ulicy przy bloku stał jakiś chłopak i nerwowo palił papierosa. – Coś widziałeś? – rzucił w jego kierunku jeden z towarzyszącym mi mężczyzn. – Nic nie widziałem – natychmiast odpowiedział.