Osiem dni z rzędu wielusettysięczne manifestacje zapełniają ulice w centrum Hongkongu. Na ostatnią wyszło – według oceny organizatorów – około dwóch milionów osób, czyli co czwarty mieszkaniec Specjalnego Regionu Autonomicznego. Pod naciskiem ogromu ludzi szefowa miejscowych władz wykonawczych, pani Carrie Lam wystąpiła ze specjalnym oświadczeniem, przepraszając wszystkich.
Przyczyną wybuchu stał się projekt ustawy zezwalającej na ekstradycję podejrzanych do Chin (ale też na Tajwan i do Makau, mającego również specjalny status w Chinach). Zarówno zwykli mieszkańcy, jak i miejscowy biznes przestraszyli się, że nowa ustawa będzie służyła prześladowaniu przeciwników komunistycznych władz w Pekinie, szukających schronienia w Hongkongu, jak też niewygodnych partnerów handlowych.
„Witaj świecie, witaj wolności! Właśnie zwolnili mnie z więzienia. Hongkong naprzód! Odwołać ustawę o ekstradycji. Carrie Lam musi ustąpić" – napisał na Twitterze 22-letni Joshua Wong. Skazano go za organizowanie „parasolowej rewolucji" w 2014 r. – protestów przeciw wprowadzaniu przez Chiny niedemokratycznych procedur wyborczych w Hongkongu.
Pięć lat temu ani władze Hongkongu, ani Pekinu nie ustąpiły. Obecnie Carrie Lam zapowiedziała „zawieszenie prac nad ustawą" na czas nieokreślony. Ale manifestanci domagają się całkowitej rezygnacji z niej, a protest z dnia na dzień nabiera siły.
Ton manifestacjom nadaje młodzież Hongkongu, która zdaje się coraz lepiej rozumieć niuanse chińskiej polityki. W ciągu dwóch dekad (od 2000 do 2016) liczba wyborców w wieku 18–35 lat wzrosła w mieście z 58 proc. do 70 proc. Dla nich wszystkich realna jest „perspektywa roku 2047", gdy komuniści z Pekinu obejmą pełnię władzy w obecnie jeszcze autonomicznym Hongkongu.