Marek Migalski: Kaczyński – pan życia i śmierci

Gowin i Ziobro mogą się okazać generałami bez armii

Aktualizacja: 03.12.2014 17:31 Publikacja: 03.12.2014 01:00

Liderzy Polski Razem i Solidarnej Polski wystawili się na kaprys prezesa PiS – uważa autor

Liderzy Polski Razem i Solidarnej Polski wystawili się na kaprys prezesa PiS – uważa autor

Foto: Fotorzepa/ Jerzy Dudek

Wybory samorządowe udowodniły, że choć poparcie dla PiS rośnie, to jednak nie na tyle szybko, by dać partii Jarosława Kaczyńskiego samodzielne rządy po 2015 roku. Wyborców jego formacji jest wciąż o wiele mniej niż wyborców PO, PSL i SLD razem wziętych. Nie ma więc znaczenia, czy PiS wygrywa wybory, ale czy wygrywa je tak znacząco, by zepchnąć do opozycji rodzącą się na naszych oczach koalicję ugrupowań Ewy Kopacz, Leszka Millera i Janusza Piechocińskiego. To zaś może być rozstrzygające w procesie podejmowania decyzji przez Kaczyńskiego, czy przed przyszłorocznymi wyborami parlamentarnymi weźmie na swój pokład rozbitków od Jarosława Gowina i Zbigniewa Ziobry.

Strategie przetrwania

Będzie to zależało od tego, czy szef PiS uzna, że ma szanse na samodzielne rządy. Jeśli tak, to w jego interesie będzie dotrzymać, choćby w ogólnym zarysie, porozumienia z Polską Razem i Solidarną Polską. Bo trzymając blisko siebie Ziobrę i Gowina, będzie wzmacniać swoje szanse na objęcie fotela premiera. W takim przypadku zjednoczony obóz prawicy pójdzie razem do wyborów. To, że nie będzie to żaden „zjednoczony obóz", ale raczej PiS bis (o czym pisałem już na łamach „Rzeczpospolitej"), nie będzie miało żadnego znaczenia.

Ale jeśli Kaczyński dojdzie do wniosku, że jednak taka poskładana z pisowców, ziobrystów, gowinistów i jurkowców formacja nie ma szans na samodzielne rządy, i pozostanie po wyborach w ławach opozycji, to złamie wszelkie dotychczasowe ustalenia i postawi tylko i wyłącznie na najbardziej zaufanych. Będzie wolał w takim przypadku mieć klub mniejszy, ale całkowicie wobec siebie lojalny. Nie będzie bowiem wówczas miało znaczenia, czy taki klub będzie liczył 150 czy 170 posłów – ważniejsze będzie, czy wszyscy jego członkowie zachowają lojalność wobec Kaczyńskiego. Osoby pokroju Marka Suskiego czy Marka Kuchcińskiego będą dawać prezesowi PiS większą gwarancję pozostania przy nim niż ludzie Ziobry, Gowina czy Marka Jurka. To oczywiste. Także dla samego Kaczyńskiego – dlatego nie zawaha się odstąpić od wszelkich dotychczasowych ustaleń z tymi politykami.

Zwłaszcza że ich alternatywa dla sojuszu z PiS wygląda nader skromnie – ziobrzyści czy jurkowcy mogą spróbować stowarzyszać się z narodowcami (tylko czy ci ostatni będą tego chcieli?), a gowinowcy mogą szukać sojuszu z Januszem Korwin-Mikkem (ale czy to nie byłby już ostateczny koniec niedoszłego szefa PO?). Dodatkowym osłabieniem Gowina, Ziobry i Jurka jest to, że w obecnej sytuacji faktycznego wejścia do PiS zdecydowana większość działaczy ich partii już zaczęła samodzielne odnajdywanie się w partii Kaczyńskiego. Większość ich podwładnych już teraz zmieniła swoje lojalności i zamiast wciąż czuć się częścią PRJG, SPZZ czy Prawicy Rzeczypospolitej, wybrała indywidualne strategie przetrwania w obozie PiS. Wiedzą bowiem, że lojalność wobec swych dotychczasowych szefów nic im nie daje na poziomie swojej gminy czy powiatu i że muszą dogadywać się z lokalnymi strukturami PiS. Dlatego w przypadku złamania umowy przez Kaczyńskiego duża część z nich i tak przy nim zostanie i nie odejdzie ze swymi dotychczasowymi liderami.

Dlatego w chwili konfrontacji Gowin i Ziobro mogą się okazać generałami bez armii. Mogą nie mieć innego wyjścia, jak zagryźć usta i udawać, że wszystko jest w porządku. Za cenę jednego czy dwóch mandatów dla siebie i najbliższych współpracowników będą zmuszeni do odegrania roli w spektaklu „jednoczenia się prawicy". To przykry dla nich scenariusz, ale może się okazać jedyny, na jaki pozwoli im Kaczyński. Tak głęboko wciągnął on ich bowiem do swojej jamy, że nie są już w stanie z niej wyjść i tylko od niego zależy, czy uśmierci ich w niej, czy też jeszcze pozwoli żyć. Wziął już bowiem od nich wszystko, co mogli mu dać.

Warunki współpracy

Z jednym tylko wyjątkiem – poparcia kandydata PiS w wyborach prezydenckich. To był ich ostatni as w rękawie. Ale oni, publicznie zresztą i z radością na ustach, oddali go jakiś czas temu Kaczyńskiemu. Umowa bowiem między nimi a prezesem PiS zobowiązuje ich do bezwarunkowego wsparcia osoby wskazanej przez Kaczyńskiego. Na własne więc życzenie pozbyli się prawa do ostatniego argumentu wobec PiS i ostatniego swego waloru.

Gdyby każdy z nich wystartował w elekcji prezydenckiej, byłby to poważny problem dla Kaczyńskiego. I to również wtedy, gdyby zdobył 3–4 proc. głosów. Oznaczałoby to bowiem, że kandydat największej partii opozycyjnej mógłby otrzymać mniej niż 20 proc. poparcia społecznego. Byłaby to katastrofa wizerunkowa, zwłaszcza wobec 36 proc., jakie pięć lat wcześniej zdobył sam Kaczyński w pierwszej turze. Byłby to także widoczny znak, że strategia prezesa PiS w ostatnich latach była błędna i oddalała tę partię od zwycięstw. Rozpoczęcie rozmów o zjednoczeniu dzień po tak bolesnej porażce Kaczyńskiego pozwalałoby całej trójce na wynegocjowanie o wiele lepszych warunków współpracy i – przede wszystkim – dawałoby im gwarancje, że zobowiązania zostaną dotrzymane.

Zawiązanie sznura

Umowę zawartą w czerwcu 2015 roku byłoby bardzo trudno złamać we wrześniu 2015 roku, bo oznaczałoby to klęskę „oszusta" w wyborach parlamentarnych. O umowie zawartej we wrześniu 2014 roku nikt już w czerwcu 2015 roku nie będzie pamiętał (dodatkowym zyskiem dogadania się w czerwcu–lipcu 2015 roku byłoby osiągnięcie efektu świeżości i premii za zjednoczenie, które obecnie już się wyczerpało, nim dało jakiekolwiek korzyści Gowinowi, Ziobrze i Kaczyńskiemu).

Wniosek jest więc jeden – żeby pozostać w grze, powinni odłożyć rozmowy o zjednoczeniu do czasu po wyborach prezydenckich. Oni jednak pobiegli do Kaczyńskiego nazajutrz po przegranej elekcji do Parlamentu Europejskiego. Na ich usprawiedliwienie należy powiedzieć, że bali się – słusznie zresztą – iż w nadchodzącej elekcji samorządowej większość ich ludzi od nich odejdzie i pójdzie do PiS, PO lub Nowej Prawicy. Dlatego na szybko chcieli poskładać koalicję z PiS.

Strategia i tak na nic się jednak zdała, bo działacze PRJG i SPZZ, umieszczeni na wspólnych z PiS listach, i tak musieli zacząć się rozpychać na własną rękę i w jakimś porozumieniu z lokalnymi strukturami PiS. Dlatego ich lojalność wobec Gowina i Ziobry jest dziś bardzo znikoma (zwłaszcza że tylko niektórym zapewniono biorące miejsca).

I właśnie dlatego o tym, czy do „zjednoczenia prawicy" dojdzie czy też nie, zdecyduje samodzielnie Kaczyński  dzień po wyborach prezydenckich. Gowin, Ziobro i Jurek są mu potrzebni, nawet niezbędni do tego dnia. Dzień później role się odwrócą – to on będzie im absolutnie niezbędny, a oni będą na jego łasce i niełasce. Samodzielnie pozbyli się prawa do swej podmiotowości i wystawili się na kaprys prezesa PiS. Jeśli uzna on, że umowa z mniejszymi partnerami mu się opłaca, dotrzyma jej. Jeśli jednak uzna inaczej, bez mrugnięcia okiem i bez strat politycznych złamie ją. Już tylko od niego zależy, co wybierze.

Gowin, Ziobro i – w mniejszym stopniu – Jurek, który wcześniej związał się z PiS, sami zawiązali sobie na ręce sznur, którego koniec dzierży w swej dłoni Kaczyński. I tylko on rozstrzygnie, czy i kiedy uwolni ich z tych pęt. Doskonale to o nim świadczy. Trochę gorzej o nich.

Autor jest politologiem, był europosłem PiS, PJN i Polski Razem

Polityka
Wybory do Sejmu, jeśli rządzący przegrają wybory prezydenckie? Znamy zdanie Polaków
Polityka
Będzie nowe święto państwowe. Na pamiątkę krwawej niedzieli na Wołyniu
Polityka
Doradca Andrzeja Dudy pojawił się na wiecu Sławomira Mentzena
Polityka
Nawrocki u Trumpa. Czy to zmieni kampanię prezydencką?
Materiał Promocyjny
Tech trendy to zmiana rynku pracy
Polityka
Machcewicz o Nawrockim: Człowiek niezwykle brutalny, mam nadzieję, że nie wygra
Materiał Partnera
Polska ma ogromny potencjał jeśli chodzi o samochody elektryczne