Biały Dom wciąż zastanawia się nad odpowiedzią na cyberatak na serwery koncernu Sony Pictures przeprowadzony najprawdopodobniej przez Koreę Północną. Prezydent Obama nieco złagodził ton, uznając, że włamania dokonanego przez hakerów z Grupy Strażników Pokoju (za którą najprawdopodobniej stoją władze z Pjong jangu) nie można uznać za działania wojenne, a jedynie za akt wandalizmu. Wcześniej wspominał, że Korea Północna mogłaby zostać uznana za kraj finansujący terroryzm.
Senator Robert Menendez, szef komisji spraw zagranicznych Senatu USA, uznał atak za groźny precedens pokazujący, że reżim północnokoreański jest już zdolny do spowodowania poważnych strat ekonomicznych na obszarze USA. Władze północnokoreańskie odrzucają wszelkie oskarżenia, a nawet zaproponowały wspólne śledztwo w celu wykrycia sprawców.
Tymczasem w weekend doszło do kolejnego włamania – tym razem do serwera firmy KHNP, operatora 23 reaktorów w południowokoreańskich elektrowniach atomowych. Władze w Pjongjangu także w tym wypadku zaprzeczają, że mają cokolwiek wspólnego z atakiem, jednak jest to ich standardowe zachowanie.
Przedstawiciele KHNP uspokajają, że przez włamanie nie można spowodować katastrofy nuklearnej, jednak nie można też wykluczyć ryzyka zakłócenia pracy elektrowni. W wiadomości przesłanej za pośrednictwem Twittera nieznani hakerzy domagali się natychmiastowego wyłączenia trzech reaktorów elektrowni Wolseong pod Seulem. Lee Kwan-sup, wiceminister energetyki Korei Płd., stwierdził, że nie ma niebezpieczeństwa, jednak zarządzono testy systemów zabezpieczeń.
– Prowokacje przeprowadzane przez reżim północnokoreański pod koniec roku nie są niczym nowym – mówi „Rz" Nicolas Levi, znawca Korei, ekspert Centrum Studiów Polska–Azja. – To zabieg propagandowy, którego przesłaniem jest „Zobaczcie, na co nas stać, z nami musicie się liczyć" – dodaje.