Tak zdecydowali w poniedziałek w Brukseli jednomyślnie ambasadorowie państw członkowskich przy UE. Formalnie zgoda ta musi być jeszcze potwierdzona w ciągu najbliższych dni przez przywódców państw członkowskich, ale nikt nie spodziewa się problemów. Donald Tusk, przewodniczący Rady Europejskiej, uznał, że nie warto w tym celu zwoływać nadzwyczajnego szczytu UE. – Decyzja będzie sformalizowana w procedurze pisemnej – napisał Tusk na Twitterze.
Pierwotnie brexit miał nastąpić 29 marca, czyli tak jak to określa unijny traktat, dokładnie dwa lata po złożeniu wniosku o wyjście z UE przez Wielką Brytanię. W związku z tym jednak, że wynegocjowana między rządem Theresy May a UE umowa o wyjściu nie zyskała akceptacji większości w Izbie Gmin, obu stronom groził chaos w postaci brexitu „na dziko". Dlatego został on przesunięty na 12 kwietnia i kolejno na 31 października. Najnowsze przesunięcie ma elastyczną formułę, czyli jeśli Londyn przyjmie umowę o wyjściu jeszcze w listopadzie, to brexit nastąpi 30 listopada, podobnie z grudniem i styczniem (31 danego miesiąca). Natomiast jeśli w ogóle tej umowy nie przyjmie, to i tak nastąpi twardy brexit 31 stycznia. Oczywiście pod warunkiem, że Wielka Brytania znów nie poprosi o przełożenie, a UE jednomyślnie się na to zgodzi.
Wątpliwości miała Francja. Emmanuel Macron argumentował, że przedłużanie brexitu w nieskończoność nie ma sensu i tym razem również francuscy dyplomaci optowali za ewentualnym krótkim, kilkutygodniowym przedłużeniem. Ostatecznie Macron miał zmienić zdanie po rozmowie z Borisem Johnsonem i w reakcji na wieści płynące z Londynu, które sugerują, że opozycja może jednak zgodzić się na przedterminowe wybory.