Nigdy jeszcze w dwuipółwiecznej historii Stanów Zjednoczonych Kongresowi nie udało się usunąć prezydenta z urzędu. Jak wyglądałby ten pierwszy raz, gdyby miał się wydarzyć? Bo wpadki Donalda Trumpa u niektórych uruchomiły wyobraźnię w kierunku impeachmentu.
Konstytucja Stanów Zjednoczonych stanowi, że „Prezydent, wiceprezydent i każdy funkcjonariusz cywilny Stanów Zjednoczonych zostaje usunięty z urzędu w razie postawienia przez Izbę Reprezentantów w stan oskarżenia i skazania za zdradę, przekupstwo lub inne ciężkie przestępstwa albo przewinienia”.
Przebieg impeachmentu przypomina pod pewnymi względami proces sądowy, a pod innymi prace nad ustawami. Wniosek (może go złożyć każdy z kongresmenów) trafia do Komisji Sprawiedliwości w Izbie Reprezentantów, a jej członkowie większością głosów decydują, czy są podstawy do impeachmentu i z odpowiednimi zaleceniami kieruje sprawę na forum całej Izby. Zwykła większość kongresmenów decyduje o postawieniu urzędnika w stan oskarżenia, po czym sprawa trafia do Senatu.
W Senacie procedura przypomina nieco sprawę sądową, a każda ze stron może wzywać świadków. Wreszcie odbywa się głosowanie nad wyrokiem. Jeśli dwie trzecie senatorów (czyli 67) jest na „tak”, prezydent traci stanowisko, a jego miejsce zajmuje wiceprezydent (obecny to Mike Pence).
W historii USA procedurę usunięcia z urzędu wszczynano wobec wielu prezydentów, ale tylko dwukrotnie doszło do tzw. aktu impeachmentu, czyli przegłosowania oskarżenia przez Izbę Reprezentantów. Chodzi o przypadki Andrew Johnsona w 1868 roku i Billa Clintona w latach 1998-1999 (za kłamstwo pod przysięgą). W obu przypadkach w Senacie nie udało się jednak zebrać wymaganej większości i politycy zostali uniewinnieni.