Tym razem użyto jedynie armatek wodnych i granatów hukowych – nie było gazu łzawiącego, kul gumowych, nie było krwi i wybitych oczu, jak to miało miejsce podczas antyrządowych protestów w czerwcu. Policja rozpędziła trwający od czwartku protest opozycji, ale we wtorek na głównej stołecznej alei Rustawelego pod budynkiem parlamentu postawiono kolejne namioty.
Demonstrujący domagają się dymisji rządu partii Gruzińskie Marzenie i przedterminowych wyborów parlamentarnych. Protesty wybuchły, gdy w parlamencie przepadła zapowiadana od kilku miesięcy zmiana systemu wyborczego na całkowicie proporcjonalny (obecnie prawie połowa posłów jest wybierana w JOW-ach).
Przeczytaj też: Łukaszenko: urwiemy głowy i powykręcamy ręce
– Czegoś takiego w Gruzji jeszcze nie było, zjednoczyły się wszystkie partie opozycyjne, do protestów dołączyły również siły prorosyjskie. Protesty napędza młodzież, która protestowała też w czerwcu. Powstał jeden zjednoczony ruch ponad podziałami. Wszyscy domagają się dymisji rządu – mówi „Rzeczpospolitej” Dmitry Awaliani, politolog i publicysta.
Partię rządzącą opuściło kilkunastu deputowanych, w tym wiceprzewodnicząca parlamentu Tamara Czugoszwili. Z koalicji z partią oligarchy Bidziny Iwaniszwilego wyszedł lider Partii Konserwatywnej Zwiad Dzidziguri. Z Gruzińskiego Marzenia uciekła też szefowa parlamentarnej komisji ds. zagranicznych Sofio Kacajewa, która w ogóle postanowiła złożyć mandat. Bez kierownictwa pozostała też komisja ds. integracji europejskiej. Wszystko przez obietnicę Iwaniszwilego, który po czerwcowych protestach obiecał, że wybory parlamentarne w 2020 roku odbędą się według systemu proporcjonalnego. Dlaczego władze w Tbilisi się z tego wycofały?