Kościół atakowany jest od wielu lat. Chyba każdy, kto choć trochę interesuje się historią, zgodzi się z twierdzeniem, że próby dyskredytowania, obniżania autorytetu czy kontestowania jego nauczania trwają – z różnym natężeniem – mniej więcej od połowy XVIII w. Podwalin tego ataku trzeba – rzecz jasna – szukać w wydarzeniach rewolucji francuskiej. Ówczesna, zajadła i częstokroć krwawa, wojna z katolicyzmem miała wyrzucić go na margines, a nawet całkowicie wyrugować z życia społeczeństwa. Z Kościołem walczyli i naziści, i komuniści – dobrze to w Polsce oraz krajach Europy Środkowej i Wschodniej znamy. Kościołowi udało się przetrwać, ale narracja o potrzebie nieustannej walki z nim utrwaliła się w społeczeństwach Zachodu i trwa do dziś. Zmieniają się metody, ale schematy są mniej więcej takie same. Tezy głoszone przez nieprzyjaciół Kościoła ciągle trafiają na podany grunt i wciąż podsycana jest wobec niego wrogość.
Gigantyczny – szczególnie w ostatnich latach – rozwój mediów, gdy informacja z kontynentu na kontynent nie idzie już tygodniami czy miesiącami, lecz obiega cały świat w kilka sekund, sprawił, że Kościół nieustannie jest pod pręgierzem. Nie podoba się jego nauczanie w kwestiach antykoncepcji, nie podoba się jego podejście do prokreacji – w XX w. atakowano za to Pawła VI i Jana Pawła II – a kontestacja często wychodziła ze środowisk kościelnych. Teraz solą w oku są lekcje katechezy w szkołach, krzyże w przestrzeni publicznej. Drażnią rezydencje, w których mieszkają biskupi. Samochody, którymi się poruszają. A na dodatek hierarchowie nieustannie wtrącają się do polityki. Najlepiej byłoby, gdyby milczeli. Na niektórych jak płachta na byka działa widok księdza w koloratce w kinie czy teatrze. Przykłady można wymieniać w nieskończoność. Tak samo jak w nieskończoność szukać przyczyn takiego stanu rzeczy.
Trzecia droga
Dziś na tapecie jest pedofilia. Nie twierdzę, że problemu nie ma. Jest, i to poważny. Gołym okiem widać, że Kościół nie bardzo wie, jak go rozwikłać, a kiedy – tak jak w USA – wydaje się, że wszystko jest już w porządku, bo przyjęto modelowe rozwiązania, okazuje się, że żadnej nauki z przeszłości nie wyciągnięto, a rozwiązania nie działają. Statystyki mówią wprawdzie, że problem pedofilii dotyczy 2–3 proc. duchownych, a odsetek dewiantów jest w tym środowisku mniej więcej taki sam jak w całym społeczeństwie, ale w powszechnym odbiorze Kościół jest postrzegany jako siedlisko zboczeńców, na dodatek niezwykle łasych na pieniądze. W Polsce przekaz ten zostanie zapewne wzmocniony przez wchodzący właśnie na ekrany film „Kler". Jest wiele środowisk, które ucieszyłyby się, gdyby rodzimy Kościół podzielił los tego w Irlandii, który praktycznie nie ma żadnego autorytetu, a tamtejsze seminaria świecą pustkami. Wielu ucieszyłaby wieść o bankructwie którejś diecezji spowodowanym koniecznością wypłaty gigantycznych odszkodowań, co ma miejsce w Stanach Zjednoczonych.
Jest kryzys. Jak z niego wybrnąć? Jak – i czy w ogóle – odpowiadać na ataki? Jak mówić wiernym, że budowany przez część mediów obraz Kościoła jest obrazem fałszywym? Unikać tematu czy mówić otwartym tekstem? Ale przecież truizmem jest nieustanne powtarzanie, że Kościół jest wspólnotą grzeszników i że pośród stu białych owiec zawsze trafi się czarna. Co zatem robić? Gdzie szukać sojuszników? Czy oni w ogóle istnieją? A może po prostu przyjąć dobrze znaną z przeszłości tezę, że Kościół zawsze był atakowany, zamknąć się w twierdzy i czekać, aż oblegający odstąpią? W odniesieniu do filmu Wojciecha Smarzowskiego najrozsądniejszym wyjściem wydaje się być milczenie – odwołanie się do mądrości ludu. Nie rozumie tego, niestety, część samorządów, które zabraniając wyświetlania „Kleru" w podległych im kinach, robią w istocie złą robotę Kościołowi, podgrzewają atmosferę i napędzają widownię. Nie rozumieją tego też ci, którzy wzywają do bojkotu tego obrazu. A przecież jeśli film jest zły, to ludzie na niego nie pójdą. Takich sojuszników Kościół nie potrzebuje.
Śmiem twierdzić, że sojusz biskupów i dziennikarzy może poprawić nadwerężony autorytet Kościoła i pomóc mu wyjść z obecnego kryzysu. Biskupi wspólnie z żądnymi sensacji dziennikarzami? Tak. Z obu stron potrzebna jest jednak zmiana mentalności, wzajemne zaufanie i otwartość na autentyczne poszukiwanie prawdy. Podeprę się w tym miejscu słowami papieża Franciszka, który na początku swojego pontyfikatu w adhortacji apostolskiej „Evangelii gaudium" pisał: „Wobec konfliktu niektórzy po prostu dostrzegają go i idą dalej, tak jakby się nic nie stało, umywają od tego ręce, by dalej prowadzić swoje życie. Inni wkraczają w konflikt w ten sposób, że stają się jego więźniami, tracą horyzont, przerzucają na instytucje własne zamieszanie i niezadowolenie, przez co jedność staje się niemożliwa. Istnieje jednak trzeci sposób zmierzenia się z konfliktem, bardziej skuteczny: polega on na przyjęciu konfliktu, rozwiązaniu go i przemienieniu w ogniwo łączące z nowym procesem".