Reklama
Rozwiń

Tomasz Terlikowski: Dlaczego w Kościele tak trudno o zmiany?

Coraz częściej dochodzę do wniosku, że w polskim Kościele następuje nie samoistne wygasanie, lecz demontaż tego, co zbudowano przez pokolenia. A dokonują go sami biskupi.

Publikacja: 11.07.2025 14:10

Tomasz Terlikowski: Dlaczego w Kościele tak trudno o zmiany?

Foto: Adobe Stock

Odwołanie prymasa Polski z funkcji odpowiedzialnego za zespół powołujący komisję ds. pedofilii w Kościele, potem de facto likwidacja Katolickiej Agencji Informacyjnej, rezygnacja prezesa i wiceprezesa tej instytucji złożona, gdy biskupi postanowili sprowadzić agencję do roli biura prasowego – to kolejne z całej serii wydarzeń, które uświadamiają, w jakiej sytuacji znajduje się Kościół w Polsce. To już nie jest powolny proces wygasania jego znaczenia, ale prawdziwy demontaż dokonywany przez przerażonych wizją zmian hierarchów. Wielu z nich jest bowiem tak przestraszonych faktem, że coś się zmienia, że występuje przeciw samej idei zmiany i w efekcie niszczy instytucję, która jest im powierzona.

Czytaj więcej

Tomasz Terlikowski: Polski Kościół włączył „całą wstecz”. A słowa papieża są jasne

Kościół pielęgnuje własny, często fałszywy obraz, który uniemożliwia mu jakąkolwiek głębszą zmianę

A jeśli szukać głębszej przyczyny, to będzie nią sama natura Kościoła, który nie tylko jest przywiązany do tradycji, ale i – wbrew często powracającym zapewnieniom – zatroskany o własną przyszłość. W efekcie, aby uniknąć unicestwienia, pielęgnuje własny, często fałszywy obraz, który uniemożliwia mu jakąkolwiek głębszą zmianę. Świetnie pokazuje to włoski ekonomista i filozof Luigino Bruni w niewielkiej książce „Kolory łabędzia”, która właśnie ukazała się w języku polskim.

To już nie jest powolny proces wygasania znaczenia Kościoła, ale prawdziwy demontaż dokonywany przez przerażonych wizją zmian hierarchów. 

„Każda wspólnota odczuwa (...) przemożny lęk przed własnym unicestwieniem, ponieważ bardzo trudno jej zrozumieć, że jeśli nie zniszczy stworzonego przez siebie idola ideału, będzie skazana na śmierć – dlatego ze wszystkich sił strzeże idola mylnie utożsamianego z ideałem. Decydującym czynnikiem, który często staje na przeszkodzie rozpoczęciu prac nad obaleniem idola, jest absolutny brak gwarancji, że jakakolwiek nowa wiara zajmie miejsce tej, którą powinniśmy i chcielibyśmy obalić. Przejmuje nas lęk, że razem z obrazem Boga, który sobie stworzyliśmy, stracimy na zawsze także Jego samego” – pisze autor.

Reklama
Reklama

Czytaj więcej

Tomasz P. Terlikowski: Ateiści kupują popcorn i patrzą, jak Kościół sam się pogrąża

To może mieć kluczowe znaczenie dla przyszłości i dla doświadczenia zupełnie nowego wymiaru wiary

Bruni uświadamia w swojej książce, że choć oczywiście pewne formy kościelności (czy zakonności) się kończą, wcale nie oznacza to końca Kościoła w ogóle: „ta historia się skończyła, ale nie skończyła się nasza historia, ponieważ reszta powróci; niewielka reszta będzie kontynuować naszą wspaniałą historię. Ale żeby mogła to zrobić, dzisiaj musimy zaakceptować koniec, a zwłaszcza nie wierzyć tym, którzy mówią, że kryzys minie i wszystko będzie tak jak przedtem. W takiej sytuacji bowiem szczególnie nasilone i przekonujące jest działanie fałszywych proroków: próbują nam wmówić, że ten, kto ogłasza koniec, nie jest prorokiem, którego trzeba słuchać, ale szarlatanem i wrogiem ludu, gdyż wbrew temu, co zapowiada, wkrótce wydarzy się wielki cud, który ocali nas i naszą »świątynię«, i wszystko będzie znowu takie jak wczoraj. Podsuwają nam empiryczne dowody na to, że sytuacja w gruncie rzeczy nie jest taka zła, że tu i tam widać oznaki poprawy, że wielki kryzys mija, i zachęcają do patrzenia w przyszłość z ich optymizmem (który jest przeciwieństwem biblijnej nadziei). Na koniec przywołują najpiękniejsze karty z przeszłości, żeby pocieszać nas dzisiaj wielkością i sukcesami z wczoraj. Pocieszenia fałszywych proroków dają przyjemne odczucia i nie sprawiają nam bólu, ponieważ są opium wspólnot. Słowa proroków z kolei są bolesne i bezlitosne, przenikają jak miecz obosieczny, ale uzdrawiają i ożywiają”.

Książka włoskiego autora ma uzdrawiającą moc, przywraca nadzieję i uświadamia, że doświadczenie zniszczenia, wygasania czy demontażu nie tylko Kościoła, ale i naszego własnego, misternie budowanego życia duchowego może mieć kluczowe znaczenie dla przyszłości i dla doświadczenia zupełnie nowego wymiaru wiary. Wiary na pustyni, wiary w niewierze.

Odwołanie prymasa Polski z funkcji odpowiedzialnego za zespół powołujący komisję ds. pedofilii w Kościele, potem de facto likwidacja Katolickiej Agencji Informacyjnej, rezygnacja prezesa i wiceprezesa tej instytucji złożona, gdy biskupi postanowili sprowadzić agencję do roli biura prasowego – to kolejne z całej serii wydarzeń, które uświadamiają, w jakiej sytuacji znajduje się Kościół w Polsce. To już nie jest powolny proces wygasania jego znaczenia, ale prawdziwy demontaż dokonywany przez przerażonych wizją zmian hierarchów. Wielu z nich jest bowiem tak przestraszonych faktem, że coś się zmienia, że występuje przeciw samej idei zmiany i w efekcie niszczy instytucję, która jest im powierzona.

Pozostało jeszcze 85% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Reklama
Plus Minus
„Kształt rzeczy przyszłych”: Następne 150 lat
Materiał Promocyjny
25 lat działań na rzecz zrównoważonego rozwoju
Plus Minus
„RoadCraft”: Spełnić dziecięce marzenia o koparce
Plus Minus
„Jurassic World: Odrodzenie”: Siódma wersja dinozaurów
Plus Minus
„Elio”: Samotność wśród gwiazd
Plus Minus
Gość „Plusa Minusa” poleca. Rafał Lisowski: Dla oddechu czytam komiksy
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama