Przed oczami przeleciał mu wtedy krótki, ale treściwy film. Zakaz zbliżania się do pianina. Wybłagane lekcje u Hajdugi. Odchodzenie z kwitkiem od drzwi kolejnych szkół. Szafranek i jego słowa: „Pan jeszcze za mało umie". Egzamin wstępny i wielka niewiadoma, czy się dostanie na studia. I teraz, po trzech latach, koncert monograficzny z kompozycjami najwybitniejszego studenta.
A więc warto było gryźć tę materię zębami.
Precedensowy koncert z utworami Góreckiego zaplanowano na 27 lutego 1958 roku w wykonaniu orkiestry Filharmonii Śląskiej. To było pierwsze tego typu wydarzenie w historii PWSM w Katowicach – środowisko muzyczne natychmiast obiegła wieść, że filharmonicy zagrają utwory jakiejś gwiazdy od Szabelskiego i że koniecznie należy tam być.
Sala wypełniona prawie po brzegi. W programie sześć prawykonań: „Toccata" opus 2 na dwa fortepiany, „Wariacje" opus 4 na skrzypce i fortepian, „Quartettino" opus 5 na dwa flety, obój i skrzypce, „Pieśń o radości i rytmie" opus 7 na dwa fortepiany i orkiestrę kameralną, „Sonata" opus 10 na dwoje skrzypiec i wreszcie „Koncert" opus 11 na pięć instrumentów i kwartet smyczkowy, z dwiema częściami zagranymi przed przerwą i kolejnymi dwiema wykonywanymi po. Obok muzyków Filharmonii Śląskiej koledzy Henryka z uczelni z Bernardem Biegoniem na czele. Za dyrygenckim pulpitem Karol Stryja, uczeń samego Grzegorza Fitelberga. Wśród publiczności ówczesny dyrektor Filharmonii Śląskiej Andrzej Markowski oraz szef Wielkiej Orkiestry Symfonicznej Polskiego Radia Jan Krenz. W jednym z pierwszych rzędów, tuż obok Szabelcia: Henryk Mikołaj Górecki, ledwie przytomny z emocji.
Najgłośniejsze brawa zebrała „Sonata", najwięcej pytań i uwag – „Koncert", zadedykowany wielbicielowi jego talentu Leonowi Markiewiczowi. Oderwany od klasycznych wzorców i zupełnie inny od dotychczasowego stylu Henryka zdradzał pewne wpływy techniki dwunastotonowej, do której polska publiczność jeszcze nie przywykła. Byli tacy, których zdaniem Górecki w „Koncercie" zwariował, i inni, którzy uznali, że właśnie tym utworem udowodnił swoją nieprzeciętną wrażliwość i talent. Jak Markiewicz, autor pierwszej opublikowanej recenzji, w której napisał, że młody twórca „ma (...) wszelkie dane, żeby w przyszłości zająć poważne miejsce wśród wybitnych kompozytorów polskich", czy Krenz, który po latach wspominał:
„Muszę stwierdzić bez skromności, że poznałem się na nim od razu i wiedziałem, a może wyczuwałem, że Górecki zajdzie bardzo daleko i pokaże światu rzeczy niezwykłe, własne, bez oglądania się na wszelkie wzory (...). Wydaje mi się, że nosi on cechy samouka, że choćby nawet nie studiował u Szabelskiego, to i tak własną intuicją i talentem doszedłby do swojej »III Symfonii«. Komponowanie jest bez wątpienia jego powołaniem, życiową pasją. Upór i pewność, że kroczy własną drogą, są imponujące".