Lasota: Trump i jego zdobycz

Niestety to, co piszę, dociera do czytelnika dopiero trzy lub cztery dni później, więc muszę zawsze liczyć się z tym, że coś może nastąpić lub zostać napisane w czasie tego interwału. Obawiam się, że i tym razem bardzo dużo zostanie napisane na temat śmierci Abu Bakra al-Baghdadiego. Chcę więc jak najszybciej zaklepać sobie kilka, raczej przyczynkarskich, uwag.

Aktualizacja: 02.11.2019 12:34 Publikacja: 01.11.2019 17:00

Lasota: Trump i jego zdobycz

Foto: AFP

Sobotnia śmierć Al-Baghdadiego została ogłoszona w niedzielę, podobno po to, by wybić na aut poranne dyskusje telewizyjne, które miały być poświęcone impeachmentowi. Należało jednak poczekać do poniedziałku, bo w niedzielę żadne kanały nie podają wiadomości, chyba że dotyczą one sportu. A właśnie w niedzielę odbywały się w Waszyngtonie finały baseballu, zwane nie wiadomo dlaczego World Series. Tradycyjnie prezydent USA przychodzi na finałowy mecz i nawet rzuca pierwszą piłkę. Kilka godzin po ogłoszeniu swego największego sukcesu w polityce zagranicznej Trump pojawił się z Melanią w loży stadionu i nie tylko został wygwizdany, a właściwie wybuczany, ale tłum skandował jeszcze „Lock him up" (Wsadzić go), co było wariacją na temat okrzyków wielbicieli Trumpa, które towarzyszyły jego kampanii w 2016 r., a wzywały do wsadzenia Hillary Clinton. Pierwszą piłkę rzucił Jose Andres, superszef kilku znanych restauracji, celebryta, dobroczyńca i przede wszystkim krytyk prezydenta.




Nawet w poniedziałek media poświęcały raczej skromną uwagę zabiciu Al-Baghdadiego, koncentrując się bardziej na stylu, w jakim zostało ono ogłoszone. Przemówienie Trumpa było rzeczywiście, nawet jak na niego, dziwaczne. Mówił przez prawie 50 minut, powtarzał się i podawał za dużo szczegółów. Za dużo, dlatego że część z nich wygląda na zmyśloną i jest kwestionowana nawet przez szefa Pentagonu – np. wrzaski i płacze Al-Baghdadiego – inne zaś zostały już skrytykowane przez zawodowych wojskowych jako prawdziwe, ale podające informacje, które mogą w przyszłości zostać wykorzystane przez terrorystów.

Od początku prezydentury służby miały kłopot z raportowaniem tajnych informacji Trumpowi. Istniała obawa, kilkakrotnie potwierdzona, że jest on w stanie wypaplać publicznie wszystko. Tym razem podał np. za dużo szczegółów na temat lotu helikopterów, źródeł informacji i przede wszystkim na temat tego, że USA zabrało z ruin ludzi i dokumenty „sięgające początków ISIS". Wedle wielu komentatorów i polityków, również republikanów, Trump nie uszanował amerykańskiej tradycji, by mówić nawet o najgorszych wrogach w powściągliwy sposób. Al-Baghdadi miał „zginąć jak pies", a jest to porównanie szczególnie obraźliwe dla muzułmanów, Trump powtórzył też kilkakrotnie z lubością, że kalif ISIS biegł w tunelu goniony przez psy, przerażony, łkający, płaczący – wszystko to wśród strzałów i wybuchu bomb.

Pytany następnego dnia, czy widział lub słyszał tę scenę, odpowiedział wymijająco, że „należy to wyciągnąć, by... te młode dzieciaki, które jadą do niego z różnych krajów, wiedziały, jak on umierał". I tu mnie olśniło. W czasie pierwszego przemówienia miałam wrażenie, że gdzieś już słyszałam słowa o bandycie, który umierał, trzęsąc się ze strachu. Ale gdy następnego dnia Trump powiedział o dzieciach, nie miałam już wątpliwości. Świadomie lub nie powtarzał sytuację ze znanego filmu z 1938 r. z Jamesem Cagneyem „Aniołowie o brudnych twarzach". Cagney gra gangstera o imieniu Rocky, skazanego na śmierć, którego jego przyjaciel z dzieciństwa ks. Connolly błaga, by udał załamanie i strach, idąc na egzekucję, aby młodzi, którzy go wielbią, odwrócili się od niego i wrócili na dobrą drogę. Rocky najpierw odmawia, ale w ostatniej chwili płacze i prosi o miłosierdzie. Gazety piszą następnego dnia, że zginął jak tchórz, łkając itd.

A wracając do poetyckich przenośni, to następnego dnia po użyciu zwrotu o psiej śmierci Trump pokazał na Twitterze zdjęcie pięknego psa, który gonił w tunelu Al-Baghdadiego. Jego imię jest objęte tajemnicą wojskową.

Sobotnia śmierć Al-Baghdadiego została ogłoszona w niedzielę, podobno po to, by wybić na aut poranne dyskusje telewizyjne, które miały być poświęcone impeachmentowi. Należało jednak poczekać do poniedziałku, bo w niedzielę żadne kanały nie podają wiadomości, chyba że dotyczą one sportu. A właśnie w niedzielę odbywały się w Waszyngtonie finały baseballu, zwane nie wiadomo dlaczego World Series. Tradycyjnie prezydent USA przychodzi na finałowy mecz i nawet rzuca pierwszą piłkę. Kilka godzin po ogłoszeniu swego największego sukcesu w polityce zagranicznej Trump pojawił się z Melanią w loży stadionu i nie tylko został wygwizdany, a właściwie wybuczany, ale tłum skandował jeszcze „Lock him up" (Wsadzić go), co było wariacją na temat okrzyków wielbicieli Trumpa, które towarzyszyły jego kampanii w 2016 r., a wzywały do wsadzenia Hillary Clinton. Pierwszą piłkę rzucił Jose Andres, superszef kilku znanych restauracji, celebryta, dobroczyńca i przede wszystkim krytyk prezydenta.

2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
Wielki Gościńcu Litewski – zjem cię!
Plus Minus
Aleksander Hall: Ja bym im tę wódkę w Magdalence darował
Plus Minus
Joanna Szczepkowska: Racja stanu dla PiS leży bardziej po stronie rozbicia UE niż po stronie jej jedności
Plus Minus
Przeciw wykastrowanym powieścidłom
Plus Minus
Pegeerowska norma
Materiał Promocyjny
Dzięki akcesji PKB Polski się podwoił