Kolekcje sztuki w pandemii rosną

Kolekcjonerstwo jest najbardziej eleganckim sposobem okazywania zamożności. Mimo pandemii ma się zaskakująco dobrze, także w Polsce.

Publikacja: 30.10.2020 18:00

„Caminando”, grupa dwudziestu rzeźb Magdaleny Abakanowicz zostało sprzedane w 2019 roku na aukcji DE

„Caminando”, grupa dwudziestu rzeźb Magdaleny Abakanowicz zostało sprzedane w 2019 roku na aukcji DESY Unicum za 8 mln zł, bijąc rekord na polskim rynku sztuki współczesnej. Wcześniej należało do kolekcji słynnego aktora Robina Williamsa i jego żony

Foto: Getty Images

Ze statystyk przytaczanych przez Rafała Kameckiego, szefa portalu Artinfo.pl, wynika, że w Polsce Covid-19 nie zaszkodził kolekcjonerom. Jego zdaniem lockdown spowodował, że ludzie mieli więcej czasu na zakup dzieł sztuki. W pierwszym półroczu odbyło się prawie 200 aukcji (w 2019 roku w tym samym czasie – 120). Były rekordowe obroty wynoszące 153 mln zł. W podobnym czasie w roku ubiegłym – 120 mln.

O dobrym czasie dla swojej galerii mówił też na niedawnym spotkaniu we Wrocławiu Volker Diehl, od 35 lat właściciel galerii w Berlinie: – Dla większość moich kolegów i dla mnie 2020 rok dość dobrze wypadł, choć spodziewaliśmy się innego rozwoju wypadków.

Obaj uważają, że sztukę najlepiej kupować jednak przede wszystkim dla przyjemności, a nie w celach inwestycyjnych. Tak właśnie postępują niemal wszyscy kolekcjonerzy.

Musisz być dekoratorem

Kolekcjonerzy to bardzo różnorodna grupa, której nie sposób wyodrębnić ani zawodowo, ani wiekowo. O istniejących kolekcjach wiadomo tyle, ile chcą ujawnić ich posiadacze. Na 100–200 szacuje ich liczbę u nas Piotr Bazylko, także kolekcjoner. Najważniejsi mogą być nieznani, bo domy aukcyjne zapewniają pewien stopień poufności.

– 20 najdrożej sprzedanych w 2018 roku obrazów na naszym rynku aukcyjnym kupiło trzech ludzi, w tym dwóch z Poznania. W przypadku jednego z nich nawet rodzina nie wie, że kolekcjonuje sztukę – opowiadał Wojciech Szafrański, ekspert rynku sztuki w ubiegłorocznej rozmowie z „Rzeczpospolitą".

„Ludzie chcą stać się częścią tego stylu życia. Kupować sztukę współczesną oznacza uczęszczać na targi sztuki Art Basel i Frieze, Biennale w Wenecji, no i oczywiście wieczorne aukcje w Nowym Jorku. Życie współczesnego kolekcjonera sztuki kręci się wokół tych wydarzeń. Kolekcjonować sztukę współczesną, to jak kupić bilet do klubu zapaleńców, którzy spotykają się w wyjątkowych miejscach, razem oglądają sztukę i bywają na przyjęciach. To ogromnie pociągające" – mówi Philippe Segalot, francuski marszand w książce „Siedem dni w sztuce" Sarah Thornton. Jednak większość kolekcjonerów występujących w tej książce zastrzegła sobie anonimowość.

– Żeby być skutecznym kolekcjonerem, w głębi duszy musisz być płytki. Musisz być dekoratorem. Musisz chcieć, żeby te rzeczy pasowały do dywanów i mebli – mówi Stefan Edlis, urodzony w Austrii 95-letni kolekcjoner z Chicago w filmie dokumentalnym „Cena wszystkiego" w reżyserii Nathaniela Kahna.

Edlis zaczął w latach 70. ubiegłego wieku od nabycia w Christie's „Kompozycji z czerwonym, niebieskim i żółtym" Mondriana. Wygrał licytację, kupując obraz za 675 tys. dolarów, co było wówczas rekordem tego malarza. Trzyma się żelaznej zasady, by w kolekcji mieć 200 prac 40 artystów. Świetnie przewiduje, które szybko i mocno zyskają na wartości, jak jeden z czterech istniejących „Królików" Jeffa Koonsa kupiony w 1991 roku za 945 tys. dolarów, a obecnie na aukcjach sprzedawany za dziesiątki milionów. Nawiasem mówiąc, Edlis okazał się też filantropem i podarował muzeum w Chicago 40 eksponatów ze swojej kolekcji. Na wydanie 400 mln dolarów na ich zakup z pewnością placówka nie mogłaby sobie pozwolić...

To jednak tylko jednostkowe przykłady kolekcjonerów, których na Zachodzie można liczyć w tysiące.

Sprzyjała im historia

W XVII i XVIII wieku kolekcjonerską działalność prowadziły dwory królewskie dwory i magnackie. Dzięki nim londyńskie British Musem otworzyło podwoje w 1753 roku, paryski Luwr w 1789 roku, wiedeńskie Kunsthistorisches Museum – w 1781 roku, a madryckie Prado – w 1819 roku. W książce „Piękno i bogactwo" Roberto Salvadori, opowiadając o amerykańskich kolekcjonerach, opisuje, w jaki sposób powstawały najsłynniejsze zbiory, dla których budowano potem prywatne muzea – od 1895 roku, kiedy w Pittsburghu zainaugurowano Carnegie Museum of Art, po rok 1997, gdy w Los Angeles otwarto J. Paul Getty Museum. Na to wszystko trzeba było trzech pokoleń kolekcjonerów. Otwarte w 1931 roku Whitney Museum of American Art miało więc za mecenaskę Gertrude Vanderbilt Whitney, członkinię ówcześnie najbogatszej amerykańskiej rodziny, traktującą „sztukę jako życie" i „życie jako sztukę" ze szczególną atencją dla rzeźby. Kolekcjonowała od 1908 roku, przykładając wagę do prac rodaków – także malarzy. Jej dzieło kontynuowała córka Flora, a potem jej córka i zarazem imienniczka.

Z kolei Henry Clay Frick – ucieleśnienie amerykańskiego snu, prototyp self-made mana; od sklepowego ekspedienta do przemysłowego potentata – dokonał latem 1898 roku pierwszego zakupu we Francji w czasie wakacji, był to pejzaż Corota „Ville-d'Avray". Od razu zdecydował, że od tego płótna zacznie się jego kolekcjonerska droga. Liczącą 150 dzieł, szacowaną na 50 mln dolarów kolekcję, w której skład wchodzą dzieła od 1280 roku i „Biczowania Chrystusa" Cimabuego po rok 1892 i portret namalowany przez Whistlera. Prace El Greco, Holbeina, Tycjana, Belliniego, Rembrandta, Velazqueza i wielu innych, Frick zapisał w spadku miastu Nowy Jork.

W Polsce modę na kolekcjonowanie sztuki zapoczątkował Stanisław August Poniatowski, który od początku panowania w 1764 roku był jej mecenasem i koneserem. Pierwsze polskie muzeum, w Poznaniu, zostało otwarte w 1857 roku, dopiero później warszawskie (1862) i krakowskie (1879). W XIX wieku rosła liczba kolekcjonerów – do możnych dołączyli bogaci mieszczanie. Powiększali zbiory przede wszystkim o sztukę zagraniczną, a jeśli już rodzimą, to tę dawniejszą, zgodnie z przekonaniem, że zweryfikowana przez upływ czasu jest bardziej wartościowa niż współczesna. Wyjątkiem byli przedstawiciele rodziny Kronenbergów, jednej z najświetniejszych familii warszawskiej burżuazji. Mieli odwagę włączać do swej kolekcji dzieła sobie współczesnych, m.in. Józefa Chełmońskiego, Jana Matejki, Juliusza Kossaka. Po drodze były jednak rozbiory i wojny, a kolekcje wymagają stabilizacji.

Wiek XX to już w Polsce znacznie więcej polskich kolekcjonerów. To, co ich różni od zagranicznych kolegów, to skupianie się na sztuce polskiej. Jednym z wyjątków jest Grażyna Kulczyk, która po przeprowadzce z Poznania do Szwajcarii w zbudowanym przez siebie Muzeum Susch regularnie otwiera wystawy nie tylko ze swojej kolekcji. Nie skupia się na powiększaniu jej przede wszystkim o polskich artystów (tak było na początku), ale i zagranicznych.

Znaną postacią jest także Wojciech Fibak, którego kolekcja przeszła największe przemiany, miała kilka żyć w kilku miejscach i wiele odsłon tematycznych – od sztuki dawnej aż do współczesnej. Wielu się na nim wzorowało i wychowało.

Unikalne są w Polsce kolekcje znajdujące się w rękach drugiego pokolenia, bo historia nie była dla nas łaskawa i burzliwe dzieje nie sprzyjały gromadzeniu różnych dóbr. A sztuka nie lubi mobilności. Ojciec wrocławskiego kolekcjonera Jacka Łozowskiego nie mógł nabywać eksponatów na aukcjach, bo ich jeszcze nie było. Przyszły razem z nową polską rzeczywistością w 1989 roku, podobnie jak pierwsze prywatne galerie. „Mój tata pisał listy do artystów z prośbą o sprzedanie obrazów. Zazwyczaj udawało mu się wejść w bliższe kontakty z twórcami, jedynie Eugeniusz Eibisch odmówił sprzedaży" – wspominał Jacek Łozowski w jednej z rozmów.

Gdy miał 16 lat, został wysłany przez ojca do domu Tadeusza Kulisiewicza, by wrócić z rysunkiem tego artysty. Nie mógł się zdecydować na wybór, bo do serca przypadło mu siedem, a pieniędzy miał tylko na jeden. „Już nie potrafię, siedzę cztery godziny, cały spocony, wypiłem pięć herbat. Kulisiewicz spojrzał na te rysunki i mówi: – A to weź sobie wszystkie. Mam je do dzisiaj" – wspominał po latach. Na prośbę ojca podczas pobytu w Warszawie spisał wszystko, co wisiało na ścianach w Desie, bo było to wtedy główne źródło informacji na temat aktualności na polskim rynku sztuki.

Upubliczniona przed kilku laty po raz pierwszy (we Wrocławiu) kolekcja Grażyny i Jacka Łozowskich składa się z ponad 150 prac 50 artystów. Choć w porównaniu z innymi nie jest obszerna, to jednak wchodzące w jej skład dzieła są wyjątkowe – jak twierdzi Bożena Kowalska, historyczka i krytyczka sztuki. Łącznie prawie 20 malarzy reprezentuje w kolekcji Łozowskich czysty nurt abstrakcji geometrycznej. I są to wybitni i najwybitniejsi twórcy różnych pokoleń.

Ciekawą postacią jest Werner Jerke, właściciel prywatnego muzeum Recklighausen w Zagłębiu Ruhry, a także kliniki okulistycznej, w której zarabia na finansowanie swojej pasji, jaką jest sztuka. Granitowy budynek o 400-metrowej powierzchni wystawienniczej, z witrażem zaprojektowanym przez Wojciecha Fangora jest domem przede wszystkim dla polskiej sztuki, której zasoby stale powiększa. Zaczął je gromadzić już w Niemczech, ojczyźnie przodków, do której wyjechał z Polski w 1981 roku. – Bardzo często moje kupowanie obrazów przypomina miłość od pierwszego wejrzenia. Jak zobaczę, muszę mieć – mówił przed kilku laty w rozmowie z „Rzeczpospolitą".

Werner Jerke uważa, że kolekcjonowanie naprawdę zaczęło się wtedy, gdy ściany były już pełne. Ma w kolekcji polską awangardę lat 20. i 30. XX wieku, Ecole de Paris oraz prace powstałe po 1960 roku. Posiada prace Aliny Szapocznikow pokazywane przed kilku laty na wystawie tej nieżyjącej artystki w jednym z najbardziej prestiżowych muzeów świata – MoMa w Nowym Jorku. Za dumę swojej kolekcji uważa prace Władysława Strzemińskiego i Katarzyny Kobro. Jego konikiem jest też przedwojenna awangardowa literatura z lat 20. Od kilku lat etykiety na butelkach wina z jego winnicy projektują polscy artyści.

To zaledwie kilku polskich kolekcjonerów, do listy trzeba jeszcze koniecznie dopisać przynajmniej: Grzegorza Jankilevitscha, Dariusza Bieńkowskiego, Annę i Jerzego Staraków (Spectra Art Space), Hannę i Jarosława Przyborowskich (Fundacja Signum), Teresę i Andrzeja Starmachów, Cezarego Pieczyńskiego, a także Piotra Bazylko. Specjalne miejsce zajmuje kolekcja artysty Józefa Robakowskiego, od lat 60. gromadzi on sztukę współczesną, zwłaszcza konceptualnych i filmowych eksperymentów, będącą w przeważającej części efektem wymiany z innymi artystami.

Program prezentowania prywatnych kolekcji ma Państwowa Galeria Sztuki w Sopocie. Trwa w niej właśnie wystawa Krzysztofa Musiała, jednego z największych rodzimych kolekcjonerów sztuki. Liczy ponad tysiąc obiektów, a po raz pierwszy została pokazana w 2007 roku we wrocławskim Muzeum Narodowym na wystawie. Potem było wiele kolejnych odsłon, bo Krzysztof Musiał uważa, że kolekcjonowanie ma sens wtedy, gdy można się nim dzielić, pokazując swe zbiory. To kolekcja klasyczna pod względem mediów: malarstwo i rzeźba: od Wróblewskiego, poprzez Kobro, Strzemińskiego, Tatarczyka, Tarasewicza, Fangora, Nowosielskiego. Po latach znalazł jeszcze drugą pasję – sztukę indonezyjską. Dumą Musiała są tkaniny z wyspy Bali i ponadstuletnie tkaniny z wyspy Lembata. Posiadaczem niezwykłej muzealnej kolekcji fajansów jest Wojciech Kowalski.

Są także w Polsce kolekcje skupione na jednym tylko artyście (przypadek Feliksa Michała Wygrzywalskiego) albo budowane w oparciu o techniki, jak ma to miejsce w przypadku miłośników XX-wiecznych kolaży. Jest też człowiek, którego interesują jedynie dzieła będące kiedyś w ważnych kolekcjach – proweniencja stała się sama w sobie obiektem kolekcjonowania.

Kwestia ceny

W dwudziestoleciu międzywojennym istniał już w Polsce w pewnym sensie rynek, były tzw. sale licytacyjne regulowane przez prawo przemysłowe. Wielu ziemian i mieszczan zamawiało obrazy u artystów, były też salony niezależnych handlujące sztuką aktualną, tam trafiali ci, którzy byli wystawiani w salonach Zachęty. Nie były to jednak aukcje. W PRL-u w 1950 roku powstała zajmująca się handlem dziełami sztuki i antykami DESA, była przedsiębiorstwem państwowym, a ceny były regulowane.

Pierwsze poważniejsze aukcje w Polsce odbyły się po 1989 roku. W ostatnich trzech latach obroty systematycznie rosły: 2017 rok – 214 mln, 2018 rok – 252 mln, 2019 rok – 294 mln (według wyliczeń artinfo.pl). W ubiegłym roku sprzedano ponad 16 tys. obiektów. Największą transakcją była sprzedaż „Caminando" – instalacji 20 rzeźb Magdaleny Abakanowicz za ponad 8 mln zł. Dziś potentatem na polskim rynku aukcyjnym jest Desa Unicum, która organizuje ponad połowę wszystkich aukcji.

W 90 procentach polski rynek to polonika. Podobny procentowo prymat pierwszeństwa dzierży malarstwo, inaczej niż na świecie, gdzie niepoślednim działem aukcyjnym jest choćby rzemiosło. W Polsce kolekcjonerzy częściej zaopatrują się na rynku wtórnym, na świecie – także jest inaczej. Na Zachodzie wielu kolekcjonerów funkcjonuje, wykorzystując galerie, a nie domy aukcyjne.

Christie's – najstarszy i najbardziej znany dom aukcyjny na świecie – został został założony w 1766 roku. Razem z Sotheby's kontrolują 98 proc. światowego rynku aukcyjnego. „W Belgii i Szwajcarii odsetek kolekcjonerów sztuki współczesnej jest prawdopodobnie najwyższy. Do II wojny Francja była centrum handlu sztuką. Potem do wczesnych lat 80. XX wieku stolicą aukcji był Londyn, teraz licytują głównie przez telefon. Nowy Jork był prowincjonalną placówką artystycznego biznesu aż do późnych lat 70. Christie's rozpoczęła tam swoje aukcje dopiero w 1977 roku" – pisze Sarah Thornton w „Siedmiu dniach w sztuce" – Z pewnością liczba osób, które nie tyle sztukę kolekcjonują, ale robią zapasy, wzrosła z setek do tysięcy. W 2007 roku Christie's sprzedało 793 prace – każdą za ponad milion dolarów. W cyfrowym świecie klonowalnych dóbr kultury unikatowe przedmioty sztuki porównywalne są do nieruchomości. Mają status solidnych majątków, które nie wyparują w powietrze".

Dziś to w Nowym Jorku bije serce świata współczesnej sztuki. W filmie dokumentalnym „Cena wszystkiego" (reż. Nathaniel Kahn) krytyk Jerry Saltz mówi o „ekosystemie, gdzie sztuka jest kapitałem, aukcje to domy handlowe aktywów". Pierwsza dekada XXI wieku przyniosły szybki wzrost rynku, ludzie zaczęli patrzeć na dzieła sztuki jak na papiery wartościowe czy złoto inwestycyjne. Nie raz i nie dwa przekraczają możliwości finansowe, bo kolekcjonowanie jest jak narkotyk.

Krzysztof Musiał przyznaje się na przykład do przekroczenia założonego limitu przy licytowaniu „Portretu Dagny Juel Przybyszewskiej" Wyspiańskiego W 2003 roku kupił go za 105 tys. zł przy cenie wywoławczej 30 tys. Uważa, że było warto, bo to wyjątkowe dzieło. – Gdy wydaję 200 tys. zł lub więcej na dzieło sztuki, jest to dla mnie oczywiste. Gdybym tyle samo wydał na samochód, chyba nie spałbym przez miesiąc z powodu wyrzutów sumienia – mówił w jednej z rozmów. Ale uważa, że prawdziwe kolekcjonerstwo nie polega na przepłacaniu, ale na stworzeniu dobrej kolekcji za umiarkowane pieniądze. Nie chodzi też o to, by kolekcja składała się z nazwisk, a z dzieł.

„Jak na ironię, jednym z powodów, dla którego sztuka zyskała popularność, jest fakt, że stała się tak droga. Wysokie ceny królują w nagłówkach gazet, a to z kolei popularyzuje sztukę jako luksusowy produkt i symbol wysokiego statusu. Podczas boomu najbardziej zamożna część światowej populacji stała się jeszcze bogatsza i byliśmy świadkami narodzin figury miliardera. Kiedy masz już cztery domy i odrzutowiec G5, co jest jeszcze do zdobycia?" – pyta w swej książce Sarah Thornton.

Wygląda na to, że sztuka. 

Ze statystyk przytaczanych przez Rafała Kameckiego, szefa portalu Artinfo.pl, wynika, że w Polsce Covid-19 nie zaszkodził kolekcjonerom. Jego zdaniem lockdown spowodował, że ludzie mieli więcej czasu na zakup dzieł sztuki. W pierwszym półroczu odbyło się prawie 200 aukcji (w 2019 roku w tym samym czasie – 120). Były rekordowe obroty wynoszące 153 mln zł. W podobnym czasie w roku ubiegłym – 120 mln.

O dobrym czasie dla swojej galerii mówił też na niedawnym spotkaniu we Wrocławiu Volker Diehl, od 35 lat właściciel galerii w Berlinie: – Dla większość moich kolegów i dla mnie 2020 rok dość dobrze wypadł, choć spodziewaliśmy się innego rozwoju wypadków.

Pozostało 96% artykułu
Plus Minus
Kataryna: Minister panuje, ale nie rządzi
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
Joanna Szczepkowska: Niech żyje sigma!
Plus Minus
Jan Bończa-Szabłowski: Tym bardziej żal…
Plus Minus
Bogusław Chrabota: Syria. Przyjdzie po nocy dzień
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
Jan Maciejewski: …ale boicie się zapytać