Ale ile mogę karmić się Kaczmarkiem? Już wszystko powiedział, wszystko zeznał, do wszystkich dotarł, książkę wydał. Ba, znalazł dziennikarzy, którzy niczym pracowite pszczoły potrafili spijać miód z jego ust. Jednak na tym świecie wszystko ma swój koniec i nawet Kaczmarek mi się przejadł. Ile razy może go do siebie zaprosić Monika Olejnik? Ile jeszcze stron odda mu “Newsweek”?
Jeszcze w czwartek wydawało się, że po tajnym piątkowym posiedzeniu Sejmu, tak tajnym, że już po kilku minutach wszyscy wszystko wiedzieli, wreszcie poznam coś nowego. Posłowie PO krążyli z marsowymi minami, uśmiechając się tajemniczo, media zapowiadały nieoczekiwane sensacje, “GW” dzień po dniu publikowała listę ofiar podsłuchów poprzedniego reżimu, minister sprawiedliwości pracował w ukryciu. Spokojne i rozjaśnione troską o Najjaśniejszą Rzeczpospolitą oblicze marszałka Komorowskiego, gdy zapowiadał utajnienie obrad, nie pozwalało wątpić, że piątek będzie dniem prawdy. Pisowskiej hydrze miał zostać ukręcony łeb.
I co? I znowu się rozczarowałem. Nie było ani listy podsłuchiwanych, ani dowodów nadużyć, ani faktów niepodważalnych i kompromitujących. Minister Ćwiąkalski, zamiast pokazać zbrodnie, podał tylko ogólne dane. Nawet Stefan Niesiołowski robił wrażenie rozgoryczonego i stwierdził, że oczekiwał więcej. Bądź co bądź jest to człowiek, który w takiej sprawie nie rzuca słów na wiatr.
Zastanawiam się, jak to wytłumaczyć. Może w ostatniej chwili minister Ćwiąkalski doznał napadu litości? Może zrobiło mu się żal? A może posłowie PO w ogóle mają zbyt wrażliwą naturę na babranie się w pisowskich brudach? Wyjaśniałoby to nie tylko wstrzemięźliwość Ćwiąkalskiego, ale też wcześniejsze zachowanie minister Pitery, która przygotowywała tak druzgocący raport o złowrogiej działalności CBA, że wstydzi się go dziś pokazać.
Jest wprawdzie jeszcze jedno wytłumaczenie. Może zbrodni, ofiar i reżimu po prostu nie było? Nie, to nieprawda. Na pewno. Aż wstydzę się, że coś takiego przemknęło mi przez myśl. Po prostu muszę nauczyć się cierpliwie czekać.