Z ziemi polskiej do izraelskiej

Wielonarodowa Rzeczpospolita rozpadła się nie na cztery, ale na pięć państw. Polskę, Litwę, Ukrainę, Białoruś... i Izrael. To polscy obywatele zakładali na Bliskim Wschodzie żydowskie państwo

Publikacja: 17.05.2008 00:55

Z ziemi polskiej do izraelskiej

Foto: EAST NEWS

Północne rubieże Tel Awiwu. Modna dzielnica, w której wille mają czołowi izraelscy politycy i biznesmeni. Zielone, sztucznie nawadniane parki pełne palm i egzotycznych krzewów, wzdłuż krawężników równe rzędy lśniących w słońcu drogich samochodów. – W 1948 roku nie było tu niczego. Kilka arabskich wiosek i bezkresna pustynia – mówi Stanisław Aronson, stojąc na półokrągłym balkonie swojego mieszkania w ekskluzywnym apartamentowcu.

Po lewej stronie słońce powoli zachodzi za błękitną linią Morza Śródziemnego, daleko po prawej widać wielkie zabudowania fabryczne. Z dołu dolatują przytłumione odgłosy z pobliskiego centrum sportowego. Plusk wody i głośne śmiechy dzieci. Aronson był tu od początku. Po raz pierwszy przyjechał jeszcze w mundurze II Korpusu generała Andersa. W połowie 1947 roku, a więc niemal rok przed ogłoszeniem niepodległości, został na stałe.

Chociaż minęło 60 lat, nadal zachował wojskową postawę. Wyprostowany, krępy, nikt by nie powiedział, że ma 83 lata. – Niemal od razu po moim przybyciu na Bliski Wschód zadzwonił do mnie kolega z II Korpusu i zapytał, czy nie chcę się zaciągnąć. Zweryfikowali mój stopień podporucznika z polskiej armii, ale był jeden problem. Mówiłem po polsku i nie rozumiałem hebrajskiego. Trochę czasu minęło, zanim się nauczyłem – opowiada.

Podczas wojny o niepodległość 1948 roku bronił wzgórz na południu kraju. Wykorzystał doskonałe wyszkolenie i doświadczenie, jakie nabył w polskim II Korpusie. – Jak wyglądała ta wojna? Podobnie jak walki, jakie stoczyłem w szeregach AK. Mieliśmy podobne, kiepskie uzbrojenie. Jedyna różnica polegała na tym, że Egipcjanie byli znacznie gorszymi żołnierzami niż Niemcy – mówi Stanisław Aronson.

Zanim przedostał się do armii Andersa, należał do Kedywu. Potyczki, akcje likwidacyjne, wysadzanie niemieckich pociągów z amunicją. A wreszcie powstanie warszawskie. Ciężkie walki na Woli i rany od eksplozji pocisku moździerzowego. Po opanowaniu Polski przez bolszewików Aronson pozostał w konspiracji, w szeregach antykomunistycznej organizacji Nie. Zagrożony aresztowaniem przez NKWD, uciekł do Włoch.

– Pochodzę z dobrej warszawsko-łódzkiej rodziny mieszkającej w Polsce od zawsze. Gdy przyjechaliśmy do Izraela, zastaliśmy tu zupełnie inny świat. Ja byłem młody i szybko się zaadaptowałem, ale miałem ciotkę, która do końca życia mówiła tylko po polsku. Łatwiej do nowych warunków przyzwyczajali się Żydzi z małych miasteczek, którzy i tak żyli we własnym świecie. Inteligencja, silnie wrośnięta w polską kulturę, miała znacznie trudniej – podkreśla Stanisław Aronson.

Ale to właśnie inteligencja, wykształcona na uczelniach II Rzeczypospolitej, odegrała wielką rolę w początkach Państwa Izrael. – Cała palestra, lekarze, inżynierowie, oficerowie, politycy. Izraelskie elity przez pierwszych dziesięć, 20 lat były w dużej mierze elitami mówiącymi po polsku. To my zbudowaliśmy ten kraj – opowiada Ela Jagoda. Malarka, tancerka, w latach 50. gwiazda towarzyskich salonów Tel Awiwu.Kapelusz, elegancki śnieżnobiały kostium, makijaż. Spotykamy się w modnej kawiarni, na położonym w samym centrum miasta placu Icchaka Rabina. 90-letnia Ela Jagoda tryska energią. – Dobrze, że pan mnie złapał. Bo zaraz lecę do Warszawy. Staram się bywać w kraju jak najczęściej – mówi. Polskę opuściła w trakcie wojny. Zdążyła jeszcze zdać maturę w żeńskiej szkole na Śliskiej.

Pochodzi z podwarszawskiej Jabłonnej, gdzie we wrześniu z biało-czerwoną opaską na ramieniu tropiła wraz z harcerzami niemieckich spadochroniarzy w lasach hrabiego Potockiego. Gdy zaczęły się pierwsze prześladowania Żydów, uciekła wraz z mężem do Białegostoku, do sowieckiej strefy okupacyjnej. Już w 1940 roku jako „element kontrrewolucyjny” zostali wywiezieni bydlęcym wagonem do łagru na dalekiej północy.

– Minus 45 stopni. Brutalność strażników, głodowe racje żywnościowe, brak ciepłych ubrań i nadludzka praca przy wyrębie lasu. Ja w dodatku urodziłam dziecko – opowiada. Uratował ją pakt Sikorski – Majski. Wraz z mężem udali się na południe, ale nie udało im się dobrnąć do armii Andersa. Trafili do kołchozu w sowieckiej Azji, gdzie przetrwali do końca wojny. Z „nieludzkiej ziemi” wydostali się dopiero po wojnie i przez Szczecin wyjechali na Zachód.

Pani Jagoda znalazła się na legendarnym statku „Exodus”, który z 4,5 tys. emigrantów na pokładzie próbował w lipcu 1947 roku dostać się do Palestyny. Zarządzający wówczas tym terytorium Brytyjczycy nie pozwolili im jednak przybić do brzegu. – Brutalnie nas zaatakowali. Bili pałkami, strzelali z rewolwerów. Trzy osoby zostały zamordowane, a ja do Palestyny dostałam się następnym statkiem – relacjonuje Jagoda.

Opowiada o pierwszych latach w nowej ojczyźnie: przeludnienie, spartańskie warunki mieszkaniowe, w sklepach brak podstawowych produktów. Tam, gdzie dzisiaj wznoszą się wysokie budynki i parki, była naga, spalona słońcem ziemia. – To były naprawdę ciężkie, pionierskie lata. Dużo czasu zajęło nam zbudowanie tego wszystkiego – zamyśla się, pokazując na tętniącą życiem szeroką ulicę za oknem.

Ożywia się, gdy zaczyna opowiadać o ówczesnym życiu towarzyskim: – Kawiarnie, restauracje i dansingi. Oczywiście wszystko po polsku. Na ulicach wszędzie można było usłyszeć ten język, czytaliśmy polskie gazety. Dzisiaj już niewiele z tego zostało. To pokolenie powoli przechodzi do historii. Do dziś co sobotę chodzę na tańce i mamy tam nasz mały „polski stolik”. Ale to sami starzy ludzie, z numerami na przegubach...

Ela Jagoda, chociaż wyjechała ponad 60 lat temu, tęskni za Polską. Jej obrazy przedstawiają sceny zapamiętane z dzieciństwa. Czyta polskie książki, a gdy przyjeżdża do Warszawy, odwiedza miejsca, które pamięta sprzed wojny: Krakowskie Przedmieście, Ogród Saski, Marszałkowską, Hożą. Najważniejsze wspomnienie? – Gdy miałam dziesięć lat, całą naszą klasę przywieźli kolejką na spotkanie z Piłsudskim. Widziałam z bliska Marszałka.

Przerywa opowiadanie, aby zaraz dodać: – Do dziś gotuję tylko polskie jedzenie. Tak jak moja mama. Barszcz, pierogi, rosół. Przez 60 lat nie wzięłam do ust falafela.

Naprzeciwko drzwi wejściowych dwa Białe Orły, wzór z roku 1919. W dużym, wypełnionym dziełami sztuki, salonie oprawiony w ramy tekst i tabulatura Mazurka Dąbrowskiego. Na stole butelka mocno zmrożonej wódki i kanapki z kiszonym ogórkiem. To mieszkanie majora Pinhasa Adlera, jednego z twórców izraelskiego lotnictwa wojskowego. Honorowego obywatela miasta Tel Awiw i zasłużonego oficera Izraelskich Sił Obronnych.

– Jestem żydowskim endekiem – major mówi krótkimi, urywanymi zdaniami, jakby nadal wydawał rozkazy. Ma 87 lat i waży ponad 90 kilogramów. Potężnie zbudowany, mocno ściska podaną mu dłoń. – Mój ojciec był przed wojną ważnym działaczem syjonistycznym w Białymstoku. Ja jako nastolatek należałem do prawicowej organizacji Bejtar założonej przez Włodzimierza Żabotyńskiego. Nosiliśmy brązowe paramilitarne stroje – wspomina.

Adler cytuje z pamięci fragmenty wierszy Asnyka i Mickiewicza, wdaje się w dyskusję na temat polskich powstań narodowych. Pisze listy do prezydenta Lecha Kaczyńskiego. W ostatnim postuluje przywrócenie Uniwersytetowi Warszawskiemu imienia Józefa Piłsudskiego. – Komuna padła już prawie 20 lat temu, a wy nadal z tym nic nie zrobiliście! Dla nas, Żydów, Piłsudski był jak Kazimierz Wielki. Kochaliśmy go – mówi. Drażni go również to, że Polska wyrzekła się pretensji do Lwowa i Wilna.

– Dla nas, młodego pokolenia prawicowych syjonistów, Polska była prawdziwym natchnieniem i inspiracją. Jej bohaterska walka o odzyskanie niepodległości, o odbudowę własnego państwa była dla nas zawsze wzorem. Tak samo jak Polacy chcieliśmy bić się o naszą ojczyznę, nawet jeżeli wydawało się, że jesteśmy skazani na porażkę. Polska i Izrael są w niemal identycznej sytuacji geopolitycznej. Wy jesteście wciśnięci między Niemcy i Rosję, my między wrogie nam państwa arabskie – tłumaczy.

Adler urodził się w Lublinie, ale później wraz z rodziną przeniósł się do Białegostoku. W 1939 roku, po zajęciu wschodniej Polski przez bolszewików, jako synowi działacza syjonistycznego groziło mu aresztowanie. Razem z bratem zdecydował się więc przebić do Palestyny przez... Związek Sowiecki. Granica z Persją okazała się jednak zbyt dobrze strzeżona i bracia Adlerowie utknęli w Sowietach. Nie zdążyli do Andersa i wydostali się stamtąd dopiero w szeregach „armii Wandy Wasilewskiej”.

– To nie było żadne polskie wojsko. To było wojsko sowieckie w polskich mundurach. Po przybyciu do Polski szybko przekonaliśmy się, jakie plany wobec Polski ma Stalin – opowiada major Adler. Przy najbliższej okazji wraz z bratem uciekli do zachodniego Berlina. Tam jednak przedstawicielka lewicowych żydowskich organizacji organizujących transport do Palestyny nie chciała wydać im niezbędnej przepustki.

„Nie chcemy w naszym kraju faszystów-bejtarowców” – miała powiedzieć zaskoczonym braciom. Zdesperowani, czując na plecach oddech ścigającej ich komunistycznej tajnej policji, wyjęli rewolwery. Urzędniczka natychmiast wypisała niezbędne dokumenty. – I w taki sposób uzyskałem możliwość wyjazdu do mojej nowej ojczyzny. Później dowiedziałem się, że bezpieka wydała na mnie zaoczny wyrok śmierci – mówi Adler.

W Izraelu, gdzie ostatecznie dotarł w 1949 roku, zajął się budową lotnictwa wojskowego. Wykształcił pokolenia izraelskich pilotów bojowych, którzy później doskonale się spisali w wielu wojnach i kampaniach toczonych przez to państwo. – U mnie zawsze musiało być tak jak w przedwojennej Polsce! Respekt do oficerów, bezwzględne posłuszeństwo i gotowość oddania życia. Wpajałem moim izraelskim wychowankom wartości wypisane na klindze polskiej oficerskiej szabli: Bóg, Honor, Ojczyzna – opowiada.

Gdy Zeev Baran opowiada, że budował Państwo Izrael, wie, co mówi. Jest jednym z najbardziej znanych izraelskich architektów, zaprojektował tu niezliczoną ilość budynków, a nawet całe miasta. Baran jest również byłym żołnierzem sił specjalnych, weteranem wielu wojen prowadzonych przez Państwo Izrael i prawdziwym fenomenem. Z Polski wyjechał w 1946 roku, gdy miał zaledwie dziesięć lat, a do dzisiaj jego polszczyzna jest perfekcyjna.

Trudno się jednak dziwić, skoro już jako mały chłopiec pomagał wileńskim oddziałom AK. – To było pod koniec wojny, gdy zbliżał się już front wschodni. Razem z zaprzyjaźnionymi ze mną dziećmi Bronisława Krzyżanowskiego chodziliśmy po lasach i zbieraliśmy zgubione przez Niemców karabiny i amunicję. Wszystko to zanosiliśmy do domu – opowiada. W AK służył jego ojciec. Zginął w 1943 roku w oddziale dowodzonym przez Krzyżanowskiego.

Krzyżanowscy, znana wileńska rodzina, podczas okupacji przechowali Barana, jego matkę i brata w swoim domu w Ponaryszkach. To właśnie z tego okresu pochodzą jego najpiękniejsze wspomnienia. Wspomnienia lasów i łąk Wileńszczyzny. – Wychowywałem się razem z małymi Krzyżanowskimi na polskiej literaturze i polskich patriotycznych piosenkach. Czytano nam głośno „Ogniem i mieczem”. Czy dzieci w Polsce nadal czytają tę książkę? – pyta.

Gdy w połowie 1948 roku przybył do Izraela, znalazł się w całkowicie innym świecie. – Jakaś pustynia, bagna i afrykańskie upały. A do tego ten dziwaczny język, który się pisze od tyłu do przodu – wspomina Zeev Baran. – Chociaż w końcu nauczyłem się hebrajskiego, do dziś, gdy czytam dla przyjemności, czytam po polsku – dodaje. A czyta bardzo dużo. Jego wspaniały dom w centrum Jerozolimy wypełniony jest tysiącami polskich woluminów. Tuwim, Gombrowicz, Mickiewicz.

Po przyjeździe do Izraela Baran, tak jak wielu jego rówieśników, został kibucnikiem. – Pamiętam ten entuzjazm pierwszych lat budowania nowego kraju. Ciężka praca 20 godzin, a później ogniska, tańce i sztandary. Potem wojny. Żyłem tym, ale gdy zasypiałem w wojskowym namiocie na pustyni i obłaziły mnie skorpiony i węże, wracały do mnie obrazy z dzieciństwa spędzonego w Polsce – mówi.

Baran postawił sobie za cel zwalczanie w Izraelu negatywnych stereotypów dotyczących Polaków. Robi to między innymi jako konsul honorowy Rzeczypospolitej Polskiej w Jerozolimie. Na tarasie jego domu dumnie łopocze wielka biało-czerwona flaga. – Niektórzy przedstawiają Polskę jako żydowskie piekło, w którym dokonywano na okrągło pogromów i mordów. Ja wtedy mówię: to nasi przodkowie musieli chyba być masochistami, że akurat tam się osiedlili? – opowiada, podnosząc do ust kieliszek z wyrżniętym w szkle Orłem Białym.

Zeeva Barana wszelkie polsko-żydowskie animozje śmieszą. – Tak długo ze sobą mieszkaliśmy. W efekcie nie ma Żyda, który nie miałby w swoich żyłach polskiej krwi, i nie ma Polaka, który nie miałby krwi żydowskiej. Z punktu widzenia genetycznego nie ma między nami większej różnicy – przekonuje. Według niego Żydzi przejęli charakterystyczne dla Polaków cechy. Mają podobną mentalność, w podobny sposób myślą i gestykulują.– Utożsamiam się z Państwem Izrael. Przybyłem tu dokładnie 60 lat temu jako małe dziecko. Widziałem powstanie tego kraju, a potem wraz z nim rosłem i dojrzewałem, walcząc we wszystkich stoczonych przez niego wojnach. Mimo to nigdy nie zerwałem więzów z Polską, z jej przyrodą i kulturą, w którą jestem wrośnięty całą duszą, więc kto powie, gdzie jest moje serce – pyta.

Szewach Weiss mieszka w Hajfie. Malowniczym portowym mieście na północy, bliźniaczo podobnym do San Francisco. Podobnie jak stolica Kalifornii Hajfa położona jest na pokrytych iglastymi drzewami wzgórzach opadających łagodnie ku morzu. Z jaskrawym błękitem wody kontrastują śnieżnobiałe tynki kwadratowych domów. Szerokie bulwary z kolorowymi kwietnikami i kawiarnie.

Życie toczy się tu znacznie wolniej i spokojniej niż na południu. To miasto inteligencji akademickiej, jest tu kilka wyższych uczelni, i klasy średniej. Chociaż w Hajfie i okolicach mieszka bardzo wielu Arabów, nie czuje się atmosfery konfliktu. Obie społeczności żyją obok siebie we względnej zgodzie. – To właśnie tutaj w 1947 roku przybił mój statek. To było w nocy i nie mogliśmy zejść na ląd. Z bijącym sercem patrzyliśmy z pokładu na migotające nocne światła Hajfy. Nigdy tego nie zapomnę – mówi Szewach Weiss.

Siedzimy na skórzanych kanapach w jego staroświeckim, urządzonym na europejską modłę, salonie i sączymy wodę, którą w Hajfie można podobno pić nawet z kranu. Przez okna tarasu wdzierają się egzotyczne cyprysy, które przypominają, że jesteśmy na Bliskim Wschodzie. – Na statku było nas siedmioro. Siedmioro starych dzieci. Dzieci Holokaustu, które w kilkanaście lat przeżyły więcej niż inne narody w kilka pokoleń – opowiada.

Szewach Weiss pochodzi z Borysławia w pobliżu Lwowa. Uratowali go polscy i ukraińscy sąsiedzi. Przez wiele miesięcy wraz z rodziną wegetował w maleńkiej piwniczce, każdego dnia nie będąc pewnym, czy dożyje wieczora. – Po przyjeździe do Izraela skierowano nas do szkoły rolniczej w Hadassim. Właśnie tam, ze ściśniętym ze wzruszenia gardłem, słuchałem w radiu, jak Ben Gurion odczytywał deklarację niepodległości. Czytał z silnym polskim akcentem – wspomina.

Weiss nie przez przypadek trafił do szkoły rolniczej, gdzie wyuczono go na traktorzystę. Twórcy Państwa Izrael musieli bowiem nie tylko stworzyć nowy kraj, ale również nowe społeczeństwo. – Jeden z ideologów syjonizmu Dow Ber Borochow jeszcze na początku XX wieku zrobił analizę narodu żydowskiego. Okazało się, że jego piramida społeczna stoi na głowie. Wielka ilość lekarzy, naukowców, kupców. Za mało robotników i prawie w ogóle chłopów. W Izraelu trzeba było tę piramidę z powrotem odwrócić. To, że to wszystko się nam udało, jest prawdziwym cudem – mówi Szewach Weiss.Mimo to w końcu zrobił wielką karierę polityczną. Był wpływowym działaczem izraelskiej lewicy, przewodniczącym Knesetu, a wreszcie ambasadorem w Warszawie. Szacuje, że do Izraela w sumie przyjechało około 350 – 400 tys. polskich Żydów. Ich świat powoli przechodzi jednak do historii. Obecnie po polsku mówi zaledwie 60 tys. Izraelczyków. Ich miejsce zajęli Rosjanie, których po rozpadzie Związku Sowieckiego przyjechało tu ponad milion.

– 60 lat temu większość czołowych izraelskich polityków pochodziła z Polski. Tylko raz w historii w naszym Knesecie ktoś zdobył bezwzględną większość. Było to w 1948 roku i tę większość stanowili polscy Żydzi. W sali obrad posłowie kłócili się po hebrajsku, a w kuluarach i bufecie opowiadali dowcipy po polsku – opowiada Szewach Weiss. – Nie inaczej było na uniwersytetach i w szkołach średnich. Wszyscy moi nauczyciele byli z Polski.

Według Weissa coraz więcej Izraelczyków zdaje sobie sprawę, że Żydzi przez 800 lat mieszkali w zgodzie w jednym państwie z Polakami. Że to w Polsce kształtowała się ich kultura, tu narodziły się ich najważniejsze ruchy polityczne i religijne. – Wszystko to sprawia, że Żydzi są w gruncie rzeczy bardzo podobni do Polaków. Przykład? Mają najpiękniejszy kraj na świecie, a ciągle na niego narzekają – mówi Szewach Weiss.

Północne rubieże Tel Awiwu. Modna dzielnica, w której wille mają czołowi izraelscy politycy i biznesmeni. Zielone, sztucznie nawadniane parki pełne palm i egzotycznych krzewów, wzdłuż krawężników równe rzędy lśniących w słońcu drogich samochodów. – W 1948 roku nie było tu niczego. Kilka arabskich wiosek i bezkresna pustynia – mówi Stanisław Aronson, stojąc na półokrągłym balkonie swojego mieszkania w ekskluzywnym apartamentowcu.

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Artur Urbanowicz: Eksperyment się nie udał