Postsolidarnościowa oligarchia

Czołowi politycy zachowują się tak, jakby najnowsza polska historia się już skończyła, wszystko zostało podzielone, role rozdane. Pozostało tylko boksować się między sobą.

Aktualizacja: 02.08.2008 03:09 Publikacja: 02.08.2008 02:35

Postsolidarnościowa oligarchia

Foto: Rzeczpospolita

Życie publiczne w Polsce zostało niemal w całości zagarnięte przez liderów dwóch obozów politycznych. Prawie trzy lata temu Donald Tusk i Jarosław Kaczyński podjęli decyzję, że nie chcą działać wspólnie, bo ich ugrupowania są w stanie zająć całą scenę polityczną. I to im się udało. Ordynacja wyborcza utrwala ten stan rzeczy, a sposób finansowania partii praktycznie uniemożliwia konkurencyjną walkę ze strony innych ruchów politycznych.

Tymczasem mechanizmy demokratyczne w obu dominujących wielkich organizmach partyjnych nie działają tak jak powinny. A potężne pieniądze będące w posiadaniu obu partii nie są wydawane na przygotowywanie rozwiązań programowych dla państwa, ale przede wszystkim na walkę z politycznymi przeciwnikami.

Wojnę podgrzewają nieustannie media sprowadzające polityczny spór do okładania się cepami dwóch konkurentów. Dla przywódców PO i PiS to idealne warunki.

Na naszych oczach powstaje nowa, tym razem postsolidarnościowa oligarchia. O losach państwa decydują dziś małe, bardzo wąskie grupki partyjnych liderów. W jednej partii źródło decyzji to w zasadzie jedna osoba, w drugiej mowa o dwóch. W partiach nie ma prawyborów, wokół liderów powstały zamknięte dworskie kręgi, a decyzje o tym, kto kieruje na średnich szczeblach, zapadają praktycznie na górze, a nie w wyniku demokratycznej rywalizacji.

Nie byłoby jeszcze tak źle, gdyby oba ugrupowania tę sytuację dobrze wykorzystywały i stworzyły sprawne machiny gotowe do profesjonalnego zarządzania państwem. Gdyby jakość polskiego życia publicznego i jakość rządzenia się poprawiała. Gdyby infrastruktura państwa coraz bardziej odpowiadała potrzebom czasu.

Nie trzeba szczególnej przenikliwości, by zauważyć, że zarówno PiS, jak i PO niespecjalnie się to udaje. Partie różnią się stylem i estetyką, ale łączy je jedno – pasywność albo nieskuteczność w zmienianiu wymagającego solidnych reform państwa.

Mała machina została bowiem stworzona tak, by działacze nie musieli się przepracowywać, ślęcząc nad projektami rozwiązań różnych problemów. Polskich, nie partyjnych. Nie słychać od setek działaczy PO i PiS, aby specjalnie się zapracowywali, by lokalni liderzy starali się przygotowywać merytoryczne rozwiązania dla państwa, pragnąc nimi zabłysnąć na jakimś krajowym zjeździe partii. Dużo intensywniej pracują nad tym, żeby dobrze być potraktowanym i uznanym za lojalnego działacza przez Jarosława Kaczyńskiego czy Grzegorza Schetynę. Albo zorganizować spektakularną akcję ośmieszającą przeciwnika.

Skutkiem jest taka jakość rządów, jaką mamy. Oczywiście jest lepiej niż kiedyś. Odsunięto od władzy tych, którzy kompletnie nie widzieli granic między prywatną firmą a instytucją państwową. Odsunięto ekipy wspierające sieci nieformalnych układów między rozmaitymi grupami mającymi dostęp do władzy, informacji, podejmowanych decyzji.

Jest mniej afer, trochę zapewne mniej korupcji. No i trochę lepiej troszczymy się o narodową pamięć. Bo też oba ważne dziś ugrupowania wywodzą się z patriotycznej tradycji. Powołano CBA i rozwiązano WSI, IPN rozwinął swoją działalność.

Ale poza tym? Czy coś się zmieniło w sposobie zarządzania państwem? Czy rząd Prawa i Sprawiedliwości, a teraz rząd Platformy Obywatelskiej mogą pochwalić się rozwiązaniem jednego ważnego problemu?

Jakie instytucje, poza wymienionymi, udało się stworzyć Platformie i PiS? Można mówić przede wszystkim o degradowaniu roli instytucji już istniejących.

To bardzo smutna refleksja, ale obie ekipy nie okazały się – przynajmniej na razie – dużo bardziej sprawne od rządów Leszka Millera, Józefa Oleksego czy Włodzimierza Cimoszewicza.

Zasadnicze reformy państwa podejmowały rządy Mazowieckiego, Bieleckiego i Buzka. Postkomunistyczne ekipy te zmiany zwykle cofały. Przewrotowi 2005 roku, zajęciu sceny politycznej przez dwie postsolidarnościowe ekipy towarzyszyły ogromne nadzieje.

Jednak i PiS, i PO największe dokonania mają na polu walki z przeciwnikami politycznymi i kosztownych akcji propagandowych. Nie tworzą nowych, wielkich projektów. Nie reformują, nie zmieniają, ale podkopują. Osłabiają pozycję Trybunału Konstytucyjnego, mediów publicznych, banku centralnego.

Żadna z tych partii nie zbudowała nawet na własne potrzebny porządnego ośrodka analitycznego. Stworzyły za to sztaby PR-owców i desanty politycznych fighterów. Wysiłek analityczny strategów PiS i Platformy skupia się na analizowaniu słabości przeciwnika w kampanii wyborczej. Skuteczność organizacyjna ogranicza się do wielkiego wysiłku w celu przejęcia rozmaitych instytucji, spółek i organizacji.

Debaty na temat modelu funkcjonowania aparatu sprawiedliwości sprowadzają się głównie do formułowania zarzutów, czy Platforma to partia złodziei albo czy Ziobrę trzeba wsadzić do więzienia.

Dyskusja o kształcie mediów publicznych to kłótnia o to, czy Urbański jest żołnierzem PiS, czy Platforma chce dokonać zmian w „Rzeczpospolitej”, czy PiS będzie bojkotował TVN. Spór racji w kwestii tarczy antyrakietowej to przede wszystkim spór o to, kto wygra to propagandowo.

PiS może pół Polski okleić wielkimi billboardami, ale do dziś jako partia opozycyjna nie powołał żadnego zespołu merytorycznego pracującego nad czymkolwiek innym niż pokonanie wroga z PO. Platforma z braku programu robiła cnotę. I podobnie jak PiS skupiła się na ciężkiej pracy z agencjami reklamowymi. Trzeba przyznać, że w tej dziedzinie obie partie dają sobie nieźle radę.

Skutek jest taki, że poprzedni rząd odszedł z bardzo mizernym dorobkiem, a obecny przyszedł kompletnie nieprzygotowany. Co gorsza, większość polityków uważa, że wszystko jest świetnie, i jest dumna z tego, co ma. Głównie z siły własnego rozbudowanego aparatu.

Aparaty partyjne to wielkie przedsiębiorstwa z armiami ludzi, którzy z uczestnictwa w swych organizacjach czerpią korzyści lub na to liczą. – Nie da się nas tak łatwo zniszczyć. Nie zdaje pan sobie sprawy, jak silne i wielkie to machiny – przechwalają się prywatnie politycy obu partii. Platforma i PiS okopały się mocno na swoich pozycjach i są przekonane, że scena partyjna już została ukształtowana, a walka toczy się tylko o to, kto z tej dwójki będzie rządził następny. Czołowi politycy zachowują się tak, jakby najnowsza polska historia się już skończyła, wszystko zostało podzielone, role rozdane. Pozostało tylko boksować się między sobą.

Inna sprawa, że dla mediów, bez których dziś polityka nie istnieje, taki układ też jest bardzo wygodny. Większość programów publicystycznych i informacyjnych sprowadza się do przedstawiania walki buldogów, w której chodzi wyłącznie o to, który z nich zaszczeka bardziej błyskotliwie albo zagryzie bardziej spektakularnie. Kto na kogo znajdzie lepszego haka, kto kogo bardziej zaskoczy i jaki kwit wyciągnie podczas telewizyjnego show. Logika słupków oglądalności połączona z ograniczoną fachowością lub małymi ambicjami powoduje, że najmilej widzianymi gośćmi w najpopularniejszych programach są Stefan Niesiołowski i Jacek Kurski. I polska polityka wygląda tak, jak rozmowa tych, w końcu błyskotliwych przecież, showmanów.

W hałasie wzajemnego przekrzykiwania się i szukania bon motów najważniejsza staje się praca nad dykcją i gestykulacją polityka, a nie nad koszykiem gwarantowanych świadczeń zdrowotnych. Ta tabloidalna konwencja kocha pojedynki. Nieustanny, pusty, ale spektakularny pojedynek jest dobry i dla tych dwóch partii, i dla mediów. I maszyna się kręci. Do czasu.

Warto przypomnieć, że tak samo niedawno wydawało się, że SLD będzie trwało jeszcze bardzo długo, że to potężna instytucja, silny układ wspierających się interesów dysponujący sporym żelaznym elektoratem. Lewica utraciła niemal wszystko. Przede wszystkim dlatego, że jej postkomunistyczny elektorat po prostu się starzeje albo wykrusza. Metody działania tej partii, jej sposób traktowania publicznego dobra, spraw państwowych doprowadziły nawet jej najwierniejszych wyborców jeśli nie do wściekłości, to do przerzucenia swoich sympatii na inne ugrupowania. Nie będę bardzo zdziwiony, jeśli skutkiem prowadzenia takiej, a nie innej polityki przez Platformę i PiS będzie w końcu odrzucenie obu wielkich graczy przez wyborców i zastąpienie ich kimś teraz jeszcze nieobecnym.

Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Adwentowe zwolnienie tempa
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą