Dominik Zdort oskarża Jana Pawła II o liberalizację nauczania Kościoła, więcej – o przyzwolenie na zakłamanie moralne katolików. Jeśli za liberalizację uznać wprowadzanie w życie postanowień Soboru Watykańskiego II, to owszem, papież czynił to konsekwentnie: prowadził dialog międzyreligijny z Żydami, dialog ekumeniczny, szanował wolność religijną innych. I to właśnie jest „winą” papieża w oczach lefebrystów. To również ma mu za złe Dominik Zdort, który zarzuca Janowi Pawłowi II brak jednoznaczności nauczania, którą jakoby teraz z pomocą lefebrystów ma wprowadzać Benedykt XVI.
Autor przy okazji dokonał zgrabnego, acz niebezpiecznego dla jasności debaty w Kościele, manewru: rozszerzył pojęcie „konserwatyzm” na tradycjonalistyczne Bractwo Kapłańskie św. Piusa X, stawiając na drugim, liberalnym, skrzydle katolików wiernych nauczaniu Kościoła, którego częścią jest Vaticanum II. W ten sposób Jan Paweł II, uważany w liberalnych środowiskach zachodnich za twardego konserwatystę, stał się niepoprawnym liberałem. Przypomnę jednak, że Jan Paweł II nie spełnił żadnego postulatu liberalnego skrzydła w Kościele: nie zniósł celibatu, nie wprowadził kapłaństwa kobiet, nie dopuścił do sakramentu Eucharystii rozwiedzionych żyjących w nowych związkach, nie uznał za dopuszczalne stosowania środków antykoncepcyjnych, prawa do eutanazji, związków homoseksualnych itp., itd. To on wprowadził pojęcie „cywilizacja śmierci”, bronił życia od poczęcia do naturalnej śmierci jak żaden z poprzedników.
Dominik Zdort uważa za cnotę Benedykta XVI brak zdolności do nawiązywania relacji z tłumem wiernych, a za wadę Jana Pawła II jego charyzmę. Umiejętność wchodzenia papieża Wojtyły w bezpośredni kontakt z ludźmi, co nazywa „didaskaliami”, jakoby miała przesłaniać właściwe nauczanie (ale tylko w sferze moralnej), w efekcie czego w głowach ludzi zostały tylko kremówki.
Aby się przekonać, jak nieprawdziwe jest to twierdzenie, wystarczy poczytać świadectwa tysięcy ludzi z całego świata nadesłane do rzymskiego biura postulatora procesu beatyfikacyjnego Jana Pawła II albo wyniki badań Centrum Myśli Jana Pawła II. Te ostatnie pokazują, że ludzie nie tylko zapamiętali dużo z nauczania papieża, ale wielu deklaruje, że pod jego wpływem zmieniło swoje życie. To utyskiwanie, że nic nie zostało z papieskiego nauczania, przypomina mi historię sprzed pół wieku, gdy katolicka inteligencja narzekała, że Wielka Nowenna, peregrynacja obrazu NMP, wielkie celebracje religijne nic nie dadzą, bo najważniejsze jest duszpasterstwo elitarne. Ale księża w konfesjonałach widzieli, jak właśnie te masowe akcje – takie jak dzisiaj Światowe Dni Młodzieży – przemieniały ludzi. Wystarczy też sięgnąć do ewangelii, by zobaczyć, że owe „didaskalia” – pozostając przy języku autora – były także dziełem Jezusa, który siadał wśród tłumu, czynił na ich oczach cuda, nie po to, by chwalili jego, ale Ojca, który jest w niebie.
Jezus nie zamykał się za coraz szczelniej zamkniętymi bramami pałacu, ale żył wśród ludzi. To, że Jan Paweł II na Światowych Dniach Młodzieży pozwalał skandować swoje imię, nie znaczy, jak sugeruje autor, że pochwalał współżycie przed ślubem czy antykoncepcję. To, że uśmiechał się do człowieka, nie znaczy, że przyzwalał na grzech. Przeciwnie, zawsze mówił młodym o tym, żeby wymagali od siebie nawet wtedy, gdyby inni od nich nie wymagali. Trzeba chyba mieć złą wolę, by tego nie odróżniać. Zastanawiam się, czy w ramach postulowanego przywracania „jednoznaczności” nauczania uczestnicy Światowych Dni Młodzieży będą musieli mieć zaświadczenie od spowiednika, czy są godni wziąć udział w spotkaniu z papieżem.