Wesele na polu minowym

Gdyby chciały, mogłyby opowiedzieć niejedną ciekawą lub wręcz kompromitującą historię. Obserwują naszą rzeczywistość ze szczególnej perspektywy – tak zwanego najważniejszego dnia w życiu

Aktualizacja: 28.02.2009 08:01 Publikacja: 27.02.2009 23:17

Wesele na polu minowym

Foto: Fotorzepa, Dariusz Majgier DM Dariusz Majgier

– Wedding planner to twój najlepszy przyjaciel i sprzymierzeniec przez tych kilka koszmarnych miesięcy, które następują po zaręczynach i kończą się poprawinami – napisano na stronie stowarzyszenia ślubnych konsultantów.

Jeśli wierzyć niektórym moim rozmówcom, gdyby nie wedding plannerzy, pewne śluby biznesmenów, bankierów czy polityków w ogóle nie doszłyby do skutku. Zapracowane ViP-y nie znalazłyby czasu, by zorganizować uroczystość.

– Kryzys nie powinien dotknąć naszej branży. A nawet może jej sprzyjać. Ludzie muszą się przecież jeszcze bardziej skupić na pracy zawodowej. Co najwyżej panna młoda dojdzie do wniosku, że nie musi mieć sukienki za 10 tysięcy, w tej za 3 też będzie wyglądać ładnie – mówi jedna z konsultantek.

Pewne jest jedno: państwo młodzi i wedding plannerzy muszą nadawać na tych samych falach.

– Ślub i wesele to eventy o charakterze wizerunkowym. W zasadzie po względem organizacyjnym podobne są do eventów promocyjnych, firmowych. Nasi klienci oczekują tych samych wysokich standardów – mówi Katarzyna Gajek z agencji Aspire. Na wizytówce ma napisane „managing director”, przeszła solidny trening w wielkich korporacjach i wielu jej klientów też się stamtąd wywodzi. Jak mówi, najważniejszy jest dla niej pozytywny feedback od gości imprez.

W konkurencyjnej agencji Beautifulday, najdłużej działającej na rynku, mówi się raczej o satysfakcji i emocjach, jakie pojawiają się, gdy zbliża się dzień ślubu. I podkreśla, że często prezesi wielkich firm wręcz nienawidzą wszystkiego, co kojarzy się z korporacyjnością.

Pokaż mi swoje wesele, a powiem ci, kim jesteś. Tę prawdę znają najlepiej właśnie wedding plannerzy.

– Ludzie, którzy mają identyczne pieniądze, mają często zupełnie inne wesela. Kogoś satysfakcjonuje kameralna impreza za 20 tysięcy, inny może uznać, że należy wydać 80 tysięcy – mówi Katarzyna Syrówka, właścicielka agencji Beautifulday. Zdarza się, że właśnie ludzie o gorszym statusie materialnym skłonni są wydać więcej. Nawet jeśli będzie to dla nich duży wysiłek finansowy, skłonni są szarżować z żyłą na czole.

– Inaczej zachowują się ci, którzy mają świeże i bardzo szybko zarobione pieniądze – potwierdza Zuza Kuczbajska ze Ślubnej Pracowni. – Powiedzmy szczerze: prawie wszystkie majątki w Polsce są nowe. Ale bardziej na luzie do swego ślubu podejdzie przedsiębiorca czy prezes koncernu, który cieszy się wysoką pozycją finansową od kilkunastu lat, a inaczej ten, który dopiero do takiej pozycji aspiruje.

I tak naprawdę o charakterze wesela decyduje niekiedy bardziej styl życia niż finanse.

– Pewne rzeczy widać już przy pierwszych rozmowach. Dla niektórych fakt, że wina będzie dobierał sommelier, jest oczywisty, ale są i tacy, którzy nie tylko nie doceniają wagi zharmonizowania wina z daniem, ale nie słyszeli o instytucji sommeliera. Po prostu uważają, że wino to nie jest to, co pije się na weselu – mówi Katarzyna Syrówka.

Jeśli w pięciogwiazdkowym warszawskim hotelu znajdą się goście, którzy przyjadą z małego miasta, prawdopodobnie będą stremowani. Rożne widelce przy nakryciu, kelnerzy przyzwyczajeni do wyrafinowanego sposobu podawania potraw – mówi Katarzyna Gajek. – Goście nie tylko poczują się zagubieni, ale może się to im nie spodobać.

[srodtytul]Sushi po mielonym[/srodtytul]

Ciotki i kuzyni z prowincji, koledzy z podstawówki, przyjaciele z dzieciństwa. Kiedy państwo młodzi zapraszają gości na ślub, chcą im zademonstrować, co osiągnęli. I chociaż konsultanci nie mówią tego wprost, to ślub i wesele ma wykreować wizję życiowego sukcesu młodej pary.

A polska rzeczywistość jest właśnie taka – drapieżni menedżerowie międzynarodowych koncernów czy gwiazdy show biznesu często zostawili za sobą przaśną codzienność prowincjonalnych miasteczek. Wychowali się na zupie ogórkowej i kotlecie mielonym, ale teraz najchętniej jadają w sushi barach.

„Sushi bar” to hasło, które elektryzuje konsultantów ślubnych. – Coraz częściej narzeczeni oświadczają na wstępie, że na weselu koniecznie ma być sushi. Perswaduję, że to nie najlepszy pomysł. Zazwyczaj dochodzi do kompromisu: sushi tak, ale jako jeden z bufetów – mówi jedna z wedding plannerek.

Ale nawet jeśli państwo młodzi zrezygnują z sushi, to i tak jest spore prawdopodobieństwo, że nie trafią w gusty tych, którzy na co dzień pozostali przy schabowym.

– Tradycyjny model wesela, nadal dość szeroko rozpowszechniony, polega na tym, że na stole sałatka i śledź sąsiadują z tortem. A w hotelu kelnerzy ceremonialnie serwują kolejno przystawki oraz dania i trzeba czekać na ich wejście. Niektórzy goście uważają, że jeśli stół jest pusty, to po prostu gospodarze są skąpi – mówi jedna z konsultantek. Szczególnie denerwuje gości fakt, że muszą czekać, aż kelnerzy naleją alkohol. W tej kwestii zestresowani luksusem pięciogwiazdkowego hotelu goście są jednak nieugięci – w końcu zawsze udaje się zmusić kelnera, by zostawił butelkę na stole.

– Problemem wedding plannera jest miks gości – twierdzą zgodnie konsultantki. – Nowi znajomi państwa młodych najczęściej zdecydowanie się różnią od ich rodzin. Trzeba dbać, by nikt nie poczuł się urażony.

Czasem jednak nie udaje się tego uniknąć.

– Państwo młodzi zaprosili znajomych z kręgu dużego biznesu, także towarzystwo międzynarodowe. Było to naturalne, bo oboje byli prezesami wielkich firm – opowiada Katarzyna Syrówka z Beautifulday. – Wszyscy znakomicie się bawili, zdjęli natychmiast marynarki i na luzie testowali wina. Z pewnym wyjątkiem. Przy czterech stolikach tkwiła rodzina młodej pary. Sparaliżowani tkwiącymi za plecami kelnerami, sztywni i czerwoni ze zdenerwowania ludzie. Do końca wesela nie zjedli niczego.

Zdarza się również, że przeflancowana w obce środowisko rodzina bawi się jak umie, co też niekoniecznie jest sukcesem. – Zapamiętam na zawsze wielkie, kilkusetosobowe wesele, na które państwo młodzi zaprosili senatorów, polityków i świat biznesu. I oczywiście była rodzina. Ludzie, po których znać było ciężką fizyczną pracę. Niektórzy nadużyli alkoholu, co skończyło się tak, że rolnik przewracał się na elegancką damę i wybuchał mały skandal – mówi Zuza Kuczbajska ze Ślubnej Pracowni.

[srodtytul]Puste koperty w prezencie[/srodtytul]

Jeśli coś może pójść źle, na pewno pójdzie źle. To klasyczne prawo Murphy’ego poznali w praktyce wszyscy wedding plannerzy. – Sił natury nie pokonamy. Naszą zmorą jest pogoda. W jedną sobotę września w nocy jest 25 stopni, w następną nieoczekiwanie kilkanaście stopni mniej. Ogrodowe przyjęcie nie będzie sukcesem. Namiot trzeba zamknąć, staje się po prostu zwykłym pomieszczeniem – mówi Katarzyna Syrówka.

Czasem może być jeszcze gorzej, bo okazuje się, że namiot przecieka. – Wesele zaczęło się chylić ku upadkowi, zdenerwowana zaczęłam myśleć, jakie pretensje zgłoszą klienci. I wtedy muzycy zaimprowizowali. Zaczęli grać „Singing in the Rain ”, a potem inne kojarzące się z deszczem utwory – wspomina jedna z konsultantek. – Nagle wszyscy zaczęli się świetnie bawić, zrzucili buty i tańczyli w kałużach.

Każdy z wedding plannerów ma przygotowanych kilka scenariuszy wyjścia z krytycznych sytuacji, kiedy zawiedzie na przykład któryś z podwykonawców. I oczywiście zawsze należy się liczyć z banalnymi problemami, które występują na każdym weselu.

– Pojawiamy się z wielką, wypakowaną torbą. Aspiryna na ból głowy dla druhny, lekarstwa żołądkowe dla cioci, igła z nitką, by zszyć rozerwaną kreację. Ładowarka do telefonu. Masa drobiazgów, a w zaparkowanym samochodzie piętrzy się góra potrzebnych gadżetów – mówi Zuza Kuczbajska.

Konsultantka ślubna zastąpi w potrzebie druhnę panny młodej, która co prawda niezwykle starannie zaaranżowała swój wygląd, ale zapomniała dowodu, więc nie może być świadkiem na ślubie. Wyśle kogoś, by wyłączył żelazko w domu pana młodego. Jest buforem, który odgradza młodą parę od przyziemnej rzeczywistości. A jednak i tak czasem jest tylko bezsilnym świadkiem ich stresów. – Coraz częściej przynosi się zamiast prezentów koperty z pieniędzmi. Taką prawidłowość obserwujemy od roku. I kiedyś, po bardzo udanym weselu młodych ludzi z wyższej kadry bankowej, poszliśmy razem do ich pokoju hotelowego – opowiada Katarzyna Syrówka. – Chcieli zapłacić ostatnią ratę za wesele i zamierzali wykorzystać podarowane im pieniądze. Co druga koperta była pusta. Patrzyłam, jak z wrażenia usiedli na łóżku.

[srodtytul]Zaprosić tak, żeby nie przyszli[/srodtytul]

Czy zaprosić swoją asystentkę na ślub czy nie? W końcu to osoba, która spędza wiele czasu ze swym szefem. Często jest wtajemniczona w jego życie prywatne. Ale z drugiej strony, czy zwykła asystentka pasuje do gości prezesa, czy odnajdzie się w towarzystwie jego znajomych?

Jeśli wierzyć wedding plannerom, takie problemy dręczą ich klientów z dużych firm. Ślub i wesele są jak pole minowe. Możliwości gaf i wpadek jest nieskończenie wiele. Najpoważniejsze wyzwania, przed jakimi stają konsultantki ślubne, wypływają jednak nie z savoir vivre’u, ale współczesnej obyczajowości.

Co zrobić z dziećmi państwa młodych? Często w grę wchodzą powtórne małżeństwa i każdy z partnerów ma już swoje dzieci. W tej kwestii konsultantki ślubne nie mają wątpliwości – dzieci należy zaaranżować, wyeksponować, wypchnąć do przodu i w ten sposób stworzyć atmosferę rodzinnej harmonii.

Znacznie trudniej przedstawia się problem byłych małżonków czy narzeczonych.

– Dobry obyczaj wymaga, by zaprosić ich na ślub. Ale oni powinni wiedzieć, że absolutnie nie mogą na ten ślub przyjść – uważa Katarzyna Syrówka. Kiedy wedding planner rozmawia z klientem, stara się ustalić mapę towarzyskich i rodzinnych powiązań.

– To dzieje się spontanicznie. Jeśli spotykamy się przez rok, to w końcu wszystko staje się jasne. Klienci sami zresztą mówią, że pewnych osób nie można posadzić obok siebie – mówi Zuza Kuczbajska. – Wspominają, że jedna z zaproszonych pań niedawno poroniła, a inny gość jest Żydem, więc trzeba szczególnie uważać, by prowadzący wesele nie mówił niestosownych dowcipów.

Ale i tak, mimo wielu wspólnie spędzonych z klientem godzin, na finiszu wedding planner musi zadać pytanie: czy jest coś, o co czym powinien wiedzieć? Niewiele rzeczy jest w stanie go zaskoczyć – do takich należy jednak sytuacja, gdy na przykład państwo młodzi bardzo stanowczo podkreślają, że nie może być żadnych podziękowań dla rodziców.

[srodtytul]Nieromantyczni urzędnicy [/srodtytul]

Wśród krzyżujących się promieni laserów, w oprawie widowiska „światło i dźwięk” młoda para stanęła przed ołtarzem. Chwilę przedtem państwo młodzi przybyli do kościoła, ścigając się jak w amerykańskim filmie dwoma kabrioletami. Tak swój ślub wyobrażali sobie pewni niedoszli klienci agencji Aspire.

– Musiałam odmówić. Nie wyobrażałam sobie kościoła, który zgodzi się na taką ceremonię – mówi Katarzyna Gajek.

To jednak wyjątek – na ogół państwo młodzi wcale nie życzą sobie specjalnych ekstrawagancji. Na spotkanie z wedding plannerem mogą co prawda przynieść wycinki z gazet opisujące niezwykłe śluby, jakie odbyły się za granicą, gdy wymiana obrączek nastąpiła w balonie lub pod wodą. Uprzejmie

zachwycą się podsuniętymi przez konsultantkę fotografiami loftów na warszawskiej Pradze. Ale w końcu i tak na miejsce wesela wybiorą pięciogwiazdkowy hotel, dwór lub pałacyk.

Nawet marzenia na temat tak zwanego najważniejszego dnia w życiu są więc raczej standardowe. Z reguły marzy się więc, by ceremonia ślubna – jeśli jest to ślub cywilny – odbyła się w okolicznościach uznanych za romantyczne. Najwyraźniej celem każdego wedding plannera jest wyciągnięcie urzędników stanu cywilnego z ich naturalnego środowiska i ustawienie w plenerze. Urząd stanu cywilnego działa na ambitnego wedding plannera jak płachta na byka. Słuchając opowieści konsultantów ślubnych, można wręcz dojść do wniosku, że urzędy te powinny zostać zburzone – orszaki ślubne mijające się na schodach, zagubieni goście szukający właściwej sali, rozbrzmiewające z różnych kierunków marsze Mendelssohna tworzą atmosferę koszmaru.

Jednak urzędnicy USC stawiają na ogół zacięty opór.

– Ustawa skonstruowana jest dość nieprecyzyjnie. Przewiduje możliwość ślubu poza urzędem, ale niektórzy najchętniej uznaliby, że tylko śmiertelna choroba kogoś z młodej pary może sprawić, że do tego dojdzie – uśmiecha się Katarzyna Syrówka. Śluby VIP-ów w romantycznej scenerii świetnie sprzedają się w mediach, które chętnie opisywały np. jak Superniania z TVN, czyli Dorota Zawadzka, mówi „tak” swemu wybrańcowi w parku koło Sejmu. Często jednak taki ślub to tylko zainscenizowany spektakl z udziałem aktora odgrywającego rolę urzędnika, a sama ceremonia, zupełnie banalna, odbyła się wcześniej cicho i bez rozgłosu w urzędzie.

Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy