Znacznie trudniej przedstawia się problem byłych małżonków czy narzeczonych.
– Dobry obyczaj wymaga, by zaprosić ich na ślub. Ale oni powinni wiedzieć, że absolutnie nie mogą na ten ślub przyjść – uważa Katarzyna Syrówka. Kiedy wedding planner rozmawia z klientem, stara się ustalić mapę towarzyskich i rodzinnych powiązań.
– To dzieje się spontanicznie. Jeśli spotykamy się przez rok, to w końcu wszystko staje się jasne. Klienci sami zresztą mówią, że pewnych osób nie można posadzić obok siebie – mówi Zuza Kuczbajska. – Wspominają, że jedna z zaproszonych pań niedawno poroniła, a inny gość jest Żydem, więc trzeba szczególnie uważać, by prowadzący wesele nie mówił niestosownych dowcipów.
Ale i tak, mimo wielu wspólnie spędzonych z klientem godzin, na finiszu wedding planner musi zadać pytanie: czy jest coś, o co czym powinien wiedzieć? Niewiele rzeczy jest w stanie go zaskoczyć – do takich należy jednak sytuacja, gdy na przykład państwo młodzi bardzo stanowczo podkreślają, że nie może być żadnych podziękowań dla rodziców.
[srodtytul]Nieromantyczni urzędnicy [/srodtytul]
Wśród krzyżujących się promieni laserów, w oprawie widowiska „światło i dźwięk” młoda para stanęła przed ołtarzem. Chwilę przedtem państwo młodzi przybyli do kościoła, ścigając się jak w amerykańskim filmie dwoma kabrioletami. Tak swój ślub wyobrażali sobie pewni niedoszli klienci agencji Aspire.
– Musiałam odmówić. Nie wyobrażałam sobie kościoła, który zgodzi się na taką ceremonię – mówi Katarzyna Gajek.
To jednak wyjątek – na ogół państwo młodzi wcale nie życzą sobie specjalnych ekstrawagancji. Na spotkanie z wedding plannerem mogą co prawda przynieść wycinki z gazet opisujące niezwykłe śluby, jakie odbyły się za granicą, gdy wymiana obrączek nastąpiła w balonie lub pod wodą. Uprzejmie
zachwycą się podsuniętymi przez konsultantkę fotografiami loftów na warszawskiej Pradze. Ale w końcu i tak na miejsce wesela wybiorą pięciogwiazdkowy hotel, dwór lub pałacyk.
Nawet marzenia na temat tak zwanego najważniejszego dnia w życiu są więc raczej standardowe. Z reguły marzy się więc, by ceremonia ślubna – jeśli jest to ślub cywilny – odbyła się w okolicznościach uznanych za romantyczne. Najwyraźniej celem każdego wedding plannera jest wyciągnięcie urzędników stanu cywilnego z ich naturalnego środowiska i ustawienie w plenerze. Urząd stanu cywilnego działa na ambitnego wedding plannera jak płachta na byka. Słuchając opowieści konsultantów ślubnych, można wręcz dojść do wniosku, że urzędy te powinny zostać zburzone – orszaki ślubne mijające się na schodach, zagubieni goście szukający właściwej sali, rozbrzmiewające z różnych kierunków marsze Mendelssohna tworzą atmosferę koszmaru.
Jednak urzędnicy USC stawiają na ogół zacięty opór.
– Ustawa skonstruowana jest dość nieprecyzyjnie. Przewiduje możliwość ślubu poza urzędem, ale niektórzy najchętniej uznaliby, że tylko śmiertelna choroba kogoś z młodej pary może sprawić, że do tego dojdzie – uśmiecha się Katarzyna Syrówka. Śluby VIP-ów w romantycznej scenerii świetnie sprzedają się w mediach, które chętnie opisywały np. jak Superniania z TVN, czyli Dorota Zawadzka, mówi „tak” swemu wybrańcowi w parku koło Sejmu. Często jednak taki ślub to tylko zainscenizowany spektakl z udziałem aktora odgrywającego rolę urzędnika, a sama ceremonia, zupełnie banalna, odbyła się wcześniej cicho i bez rozgłosu w urzędzie.